Młyn w Boly, w którym urodziła się i mieszkała z rodziną do 1854 r. św. Bernadetta – widok dawny i po renowacji




Stary kościół pw. św. Piotra w Lourdes, w którym ochrzczono Bernadettę, a który dotrwał tylko do 1904 r.




Mieszkanie-cela wynajęte przy Petits Fosses, u krewnego André Sajous








Dziedziniec klasztoru Saint-Gildard – macierzystego domu siostry Bernadetty




Grota Massabielle obecnie




Grota Massabielle dzisiaj – widok z bliska




Bazylika w Lourdes, widok od strony rzeki Gave















Logo serwisu Biblia


Nakarm głodne dziecko - wejdź na stronę www.Pajacyk.pl
















święta Bernadeta Soubirous

(7.01.1844–16.04.1879)

16 kwietnia



Św. Bernadeta Soubirous urodziła się w Lourdes, małym miasteczku francuskim położonym u stóp Pirenejów, 7 stycznia 1844 r., w niedzielę, o godz. 2 po południu, jako najstarsze z dziewięciorga dzieci swoich rodziców Franciszka i Ludwiki z domu Castérot,. Ochrzczona została jako Maria Bernarda, chociaż poprzedniego dnia ojciec zarejestrował ją w magistracie jako Bernarda Maria. Mimo tej pomyłki księdza dziewczynka była nazywana Bernadetą, co jest zdrobnieniem imienia Bernarda.

Kiedy Bernadetta miała 10 miesięcy, wydarzył się przykry wypadek. W listopadzie, kiedy Ludwika stała przy kominku, przewróciło się na nią płonące łuczywo tak, że zapalił się na niej stanik. Oparzenia nie były głębokie, ale Ludwika nie mogła już karmić córeczki. Z tego powodu niemowlę musiało zostać oddane do mamki, Marii Lagües, której właśnie zmarło dziecko w wieku dwóch tygodni, a która mieszkała we wsi Batrès, odległej od Lourdes o 3 km. Dziewczynka była taka milutka, roześmiana, że polubiła ją cała wieś. Przebywała tam długo – wróciła do domu po 10 miesiącach, ale mamka tak przywiązała się do niej, że nie chciała oddać jej rodzicom. Potem, kiedy tylko przybywała na targ do Lourdes, zawsze odwiedzała Bernadetę – i dlatego, że tęskniła za nią, i dlatego, żeby dziewczynka jej nie zapomniała. Umówiła się z państwem Soubirous, że będą ją przyprowadzać do mamki przynajmniej na zapusty i na doroczną uroczystość obchodzoną tam w dniu św. Jana Chrzciciela. Ale mamka tak tęskniła za dzieckiem, że przychodziła czasem niespodziewanie po nie i zabierała je na kilka dni do siebie.

Ojciec Bernadety był młynarzem – dobrym i hojnym dla ubogich: często dawał im mąkę na kredyt. Kiedy po ślubie z Ludwiką sprowadził się do Lourdes, wynajął młyn Boly, nazwany tak od nazwiska lekarza angielskiego, który był jego właścicielem w XVII wieku, za który płacił czynsz w wysokości 130 franków w złocie rocznie. Początkowo – do 1848 r. interes szedł dobrze; był w stanie odłożyć nawet 5 franków miesięcznie. Franciszek był hojny i uczynny, a ujmujące obejście Ludwiki i jej matki przyciągało klientów. Jednak rodzinie ciasno było w trzech pokojach mieszkania przy młynie. Mieszkali tam nie tylko małżonkowie Soubirous ze swoimi dziećmi, ale także matka Ludwiki, wdowa Castérot, ze swoimi dziećmi: synem Janem i trzema córkami – Bernardą, Bazylą i Lucylą. Przy tym matka Ludwiki chciała już wydać za mąż swoje pozostałe córki, przeprowadziła się więc do miasta.

W młynie tym Franciszkowi i Ludwice zmarło dwóch synów imieniem Jean.

Bernadeta przez pięć lat rosła i rozwijała się normalnie, dobrze wyglądała, kiedy nagle zachorowała na astmę, która miała ją męczyć już do końca życia. Zaczęła też wolniej rosnąć. Siostra Toinette, młodsza o dwa lata, szybko ją przerosła.

Tymczasem interes nie szedł dobrze; z roku na rok ubywało mu klientów, aż wreszcie pozostali tylko najubożsi. Odejście wdowy Castérot mogło oddalić niektórych stałych klientów. Poza tym przedtem ona prowadziła notatki rachunkowe, tymczasem Ludwika polega jedynie na swojej pamięci, co nie sprzyja pilnowaniu oddawania długów. Do tego jej dobre serce sprawiało, że darowywała biednym niektóre długi; pożyczała mąkę i nie dopominała się o zapłatę za nią. Mimo ciężkiej pracy i dobrego serca Franciszka, rodzina stawała się coraz biedniejsza. Z czasem sita dziurawiły się, a Franciszek nie miał ich za co naprawić. Klienci skarżyli się, że ich mąka jest nie dość biała i opuszczali go.

Do tego pewnego razu ktoś rzucił we Franciszka kamieniem, co spowodowało uszkodzenie oka. Rodzina nie obroniła się też przed złymi językami. Ludzie plotkowali, że rodzina pije wino w dni powszednie, że nie przykłada się do pracy, że ucztuje z klientami, a do tego opowiadali, że najstarsza córka je biały chleb, podczas kiedy rodziców nie stać na to. Nie wiedzieli, że to nie z zamiłowania do zbytku, ale z powodu bardzo wątłego zdrowia, ponieważ chory żołądek dziewczynki odrzucał wiele pokarmów.

W 1854 r. Franciszek nie był już w stanie zapłacić dzierżawy; wdowa Castérot wynajęła dla nich na własne nazwisko inny młyn, zwany firmą Laborde albo inaczej młynem Laborde-Lousi. Młyn ten jest mało wydajny, a przy tym konkurencja silna, trudno jest więc zarobić na codzienny chleb. Franciszek w wolnych chwilach zaczyna wynajmować się do pracy u innego młynarza za 1,2 franka dziennie. Nie było to dużo dla sześcioosobowej rodziny, więc Ludwika postanowiła pomóc mu wynajmując się do prania i szycia. W tym czasie wybuchła epidemia cholery, które nie oszczędziła Bernadety – cudem udało jej się przeżyć.

Bernadeta, dziecko miłe i spokojne, bardzo przeżyła przeprowadzkę ojca i zmianę pracy. Nie chodziła do szkoły i niewiele rozumiała, ale kochała bardzo rodziców i bardzo chciała im pomóc. Robiła to, co mogła – opiekowała się młodszym rodzeństwem: Toinette, Jeanem i Justinem. Dzięki temu Ludwika mogła przyjąć pracę poza domem: najęła się do żniw.

23 października 1855 r. zmarła matka Ludwiki, wdowa Castérot, która zostawiła im w spadku 900 franków. Rodzina na skraju wsi Arcisac-ès-Angles, 5 km na wschód o Lourdes, wynajęła sobie lepiankę. Stąd Ludwika chodziła do pracy u okolicznych rolników, a Franciszek wziął w dzierżawę pobliski młyn Escoubès.

Małżonkowie Soubirous stracili trzecie dziecko, zmarł syn Jean.

Zima 1855 r. zapowiadała się szczególnie ciężko. Matka chrzestna Bernadety, ciotka Bernarda, która była właścicielką oberży, słysząc, że dziewczynka kaszle, postanowiła ją wziąć na zimę do siebie, gdzie chrześnica pomagała jej za ladą i w opiece nad dziećmi. Jednak ciotka, tak jak i rodzice, nie posyłała Bernadety do szkoły, gdzie dziewczynka bywała bardzo rzadko. Dlatego też nie umiała czytać i pisać, nie znała języka francuskiego, jedynie miejscowe narzecze. Z modlitw znała jedynie „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo” i „Wierzę w Boga”; na Mszy św. nie posługiwała się książeczką, lecz koronką. Była nieduża, miała zaledwie 140 cm wzrostu.

Z nadejściem wiosny dziewczynka wróciła do domu. W tym czasie okazało się, że Franciszek znowu zbankrutował. Rodzinie nie pozostało więc nic innego, jak pogodzić się z myślą, że odtąd będą musieli pracować jako wyrobnicy. Przeprowadzili się do Lourdes, na ulicę du Bourg, gdzie u niejakiego Soubies-Pélat wynajęli jeden pokój. Nie mieli stałej pracy, ale pracą dorywczą udawało się zarobić na codzienny chleb. Bernadeta i Toinette czasem biegną zbierać po śmietnikach gałgany, stare żelastwo, kości, które sprzedają potem szmaciarce Aleksynie Baron.

Jednak pod koniec 1856 r. okazuje się, że rodziny nie stać na opłacenie czynszu za ruderę, w której mieszkają, więc znów muszą się wyprowadzić. Krewny Ludwiki, André Sajous, który był właścicielem dawnego więzienia w Lourdes – mieszkał tam z rodziną na piętrze – wynajął im parter tej budowli. Była tam kamienna podłoga z płyt i wąskie okno, które wychodziło na podwórze z gnojowiskiem i na kanał ściekowy. Komórka miała wymiary 4 na 5 m. Mieściły się tam dwa łóżka, stół, kilka krzeseł i kuferek z całym ubraniem rodziny.

Bernadeta nadal nie chodziła do szkoły. Z jednej strony była już za stara na szkołę, z drugiej przeszkadzały jej w nauce ataki astmy, a przy tym była potrzebna matce do pomocy w domu. Zazdrościła młodszej siostrze, która szykowała się do przyjęcia I Komunii św.

Tymczasem rodzinę spotkało kolejne nieszczęście: Franciszek został oskarżony o kradzież dwóch worków mąki u swojego chlebodawcy, piekarza Maisongrosse. Komisarz Jean Dominique Jacomet, który prowadził sprawę, oskarżył Franciszka jeszcze o kradzież jakiejś żerdzi. Franciszek przez dziewięć dni przebywał w więzieniu, potem został zwolniony. Po powrocie był już nie tym samym człowiekiem: całymi dniami leżał skulony na łóżku, nie odzywał się do nikogo. Tymczasem ciotka poprosiła Bernadetę, żeby nie przychodziła do oberży z uwagi na złe języki okolicznych mieszkańców.

Zmieniła się też i Ludwika, zrobiła się nerwowa, strachliwa. Martwiła się, jak wyżywić dzieci. Wtedy Maria Lagües zaproponowała, że zabierze do siebie do Bartres Bernadetę, która może jej pomagać na farmie, a w zamian za to mamka pośle ją do szkoły i na lekcje religii, żeby mogła przystąpić do pierwszej komunii na wiosnę, kiedy skończy 14 lat. Jednak okazało się, że na farmie nie było na to czasu z powodu nawału pracy. Maria próbowała na własną rękę nauczyć Bernadetę podstaw katechizmu. Niestety, było to bardzo niewdzięczne zajęcie – dziewczynka nie rozumiała nauk, i mimo wielogodzinnego powtarzania wszystkie szybko wylatywały jej z pamięci. Nie pomagało nawet bicie... Bernadeta coraz bardziej się tym martwiła i coraz bardziej pragnęła przystąpić do I Komunii św.

Pod koniec stycznia 1858 roku Bernadeta wróciła do domu i została już z rodziną, choć w trudnych warunkach. Zaczęła uczyć się katechizmu u sióstr szarytek, które prowadziły bezpłatną klasę dla ubogich.

Nadszedł pamiętny dzień 11 lutego 1858 roku. Było zimno, a w domu nie było już ani odrobiny drewna. Toinette i jej przyjaciółka Jeanne Abadie, córka kamieniarza, wybrały się do lasu po chrust. Bernadeta mimo sprzeciwu matki, bo pogoda była niedobra dla astmatyków, wybrała się z nimi. Poszły ku Massabielle, bo sąsiadka powiedziała im, że znajdą tam nie tylko chrust, ale i odpady, które będą mogły sprzedać szmaciarce. Dziewczynki szły przodem i obok wejścia do groty zdjęły saboty i przeszły w bród rzekę Gave, która tam płynęła. Bernadeta jako jedyna z dziewczynek, ponieważ była chorowita, nosiła pończochy. Usiadła więc, żeby je zdjąć przed przejściem przez rzekę. Nagle usłyszała jakiś wiatr. Odwróciła się, ale drzewa stały bez ruchu. Wróciła więc do zdejmowania pończoch, ale znów usłyszała ten szum. Tym razem zobaczyła, że krzak dzikiej róży w grocie poruszył się i stała tam kobieta w białej sukni z niebieską szarfą. Kobieta rozpostarła ręce w geście powitania i uśmiechnęła się. Bernadeta, która ze strachu nie mogła zrobić kroku, sięgnęła po różaniec, jednak ręka opadła jej bezwładnie. Kobieta grocie, ciągle uśmiechając się, zrobiła znak krzyża i Bernadeta, która przestała się bać, mogła zrobić to samo. Upadła na kolana i zaczęła odmawiać różaniec. Po modlitwie kobieta dała jej znak, żeby zbliżyła się, ale Bernadeta nie zdobyła się na odwagę i postać kobiety gdzieś znikła.

Siostra i jej przyjaciółka zobaczyły i usłyszały, że dziewczynka odmawia różaniec. Potem Bernadeta wstała i przeszła przez rzekę. Stwierdziła, że woda jest prawie ciepła. Zorientowała się, że dziewczynki nic nie widziały. Postanowiła więc zachować to widzenie w tajemnicy. Ale ponieważ była uradowana i wcale niezmęczona, co bardzo dziwiło jej siostrę, na jej pytania wyjawiła sekret. Siostra poczuła się oszukana, nie uwierzyła Bernadecie i po powrocie do domu opowiedziała wszystko matce, która przestraszyła się, sądząc, że to zwiastuje następne zmartwienia i kłopoty. Ojciec uważał, że to widzenie było czymś złym. Obie dziewczynki dostały lanie za opowiadanie bzdur. Matka kazała przyrzec Bernardecie, że nie pójdzie więcej do groty i dziewczynka przyrzekła to matce. Wieczorem przyszła Jeanne Abadie i też dowiedziała się o widzeniu Bernadety.

Dziewczynki nie potrafiły utrzymać języka za zębami i niedługo całe Lourdes aż się trzęsło od plotek i komentarzy. Następnego dnia Bernadeta opowiedziała o zdarzeniu księdzu Pomianowi, który nie był skłonny jej uwierzyć, ale był zakłopotany. Być może z powodu szumu wiatru, o którym mówiła Bernadeta, a który skojarzył z Dziejami Apostolskimi. Za zgodą dziewczynki przekazał treść widzenia proboszczowi Peyramale, który stwierdził tylko, że „Trzeba poczekać” i nakazał wikarym omijać grotę Massabielle.

Wiele dzieci prosiło Bernadetę, żeby znów poszła do groty. Ona odpowiadała, że nie może, bo przyrzekła mamie. Dzieci więc poszły do Ludwiki z pytaniem, czy mogą pójść do groty. Matka odesłała ich do męża, a ten machnął ręką, bo „ta pani miała w rękach różaniec”. Taki był początek pielgrzymek do groty Massabielle.

Był 14 lutego 1858 r. Grupka dzieci poszła do groty. Bernardeta uklękła, wyjęła koronkę i nakazała to zrobić reszcie dzieci. Pod koniec pierwszego dziesiątka różańca Bernadeta znów zobaczyła Panią, ale inne dzieci jej nie widziały. Dziewczynka pokropiła zjawę wodą święconą, mówiąc: „Jeśli przychodzisz od Boga, zostań”. Pani potwierdziła z uśmiechem, że „pochodzi od Boga”. Kiedy dziewczynki zaczęły odmawiać drugi dziesiątek różańca, Bernadeta wpadła w ekstazę. Dziewczynki, przestraszone, że Bernadeta umiera, ponieważ była bardzo blada i nieruchomo wpatrzona w jeden punkt, chciały ją zabrać do domu. Nie miały siły. Dziewczynki pobiegły po pomoc. Niedaleko młyna Savy spotkały panią Nicolau i jej siostrę Annę Marię. Jednak obie kobiety też nie miały siły, żeby ruszyć Bernadetę. Wtedy młynarka zawołała na pomoc swojego syna, tęgiego 28-letniego mężczyznę. I wreszcie z jego pomocą, z najwyższym wysiłkiem, udało się zaciągnąć dziewczynkę do młyna. Przez cały czas stawiała opór, pozostawała blada, a oczy miała otwarte i utkwione w górę. Przez cały czas łzy płynęły z jej oczu. Dopiero w młynie spuściła oczy i głowę i powróciły jej kolory. Nie wiadomo, czy Bernadeta widziała Panią mimo oddalenia, czy też przemieszczała się ona razem z dziewczynką.

W młynie zgromadził się tłum. Byli to, oprócz dziewczynek, które poszły z Bernadetą do groty, ludzie, którzy spotkali dziwny orszak między Massabielle a młynem. Zaraz nadeszła Ludwika Soubirous i zabrała dziewczynkę do domu.

Wieść o nadzwyczajnych wydarzeniach w grocie Massabielle rozeszła się po Lourdes i okolicy. Miasto podzieliło się na tych, którzy wyśmiewali dziewczynkę z jej rzekomym cudem i na ludzi po prostu żądnych sensacji. Ci drudzy przybywali do groty ze świecami i nawet klękali w błocie, licząc na łaskę zobaczenia pięknej kobiety w bieli.

Franciszek, na wieść o rozgłosie, zakazał córce chodzić do groty Massabielle. Sądził, że zakazem tym załatwił sprawę raz na zawsze. Tymczasem Bernadeta jest przez wszystkich wypytywana, jak to było. Posłusznie odpowiada wszystkim pytającym.

Sprawą zainteresowała się także pani Millet, kobieta bogata, pobożna, lecz nieco przyziemna. Kiedy usłyszała opowiadanie dziewczynki, zapragnęła sama sprawdzić jej wiarygodność. Przekonuje więc jej rodziców, że błędem była wyprawa do groty w samo południe, w towarzystwie wielu dziewcząt. Gdyby jednak poszła tam o świcie, w towarzystwie pani Millet i pani Peyret, córki komornika, nie byłoby w tym nic złego. Rodzice nie umieli sprzeciwić się żądaniu bogatej kobiety.

W czwartek, 18 lutego, kobiety przyszły więc po Bernadetę, wzięły udział w porannej Mszy św. i poszły razem z nią do groty. I znów, kiedy uklękły wszystkie do modlitwy, pojawiła się Pani. Tym razem dziewczynka nie wpadła w ekstazę. Pani Peyret dała jej papier, pióro i kałamarz, żeby Pani mogła zapisać swoje prośby. Później kobiety opowiadały, że chociaż Bernadeta rozmawiała z Panią, nie było słychać jej głosu.

Kiedy Matka Boża pojawiła się, Bernadeta zbliżyła się do niej, żeby podać jej przybory pisarskie. Ona cofnęła się do groty, nakazując kobietom pozostać poza grotą. Bernadety spytała Panią: „Czy Pani nie byłaby tak dobra napisać swoje nazwisko?”. Pani odpowiedziała, że nie i powiedziała, że tego, co ma do powiedzenia, nie trzeba pisać. Potem Bernadeta spytała, na prośbę pani Millet, czy mogą tu powrócić i uzyskała odpowiedź pozytywną. Potem Pani powiedziała Bernadecie, że pragnie, żeby dziewczynka przychodziła tu przez piętnaście dni. Bernadeta zgodziła się pod warunkiem uzyskania pozwolenia rodziców. Pani dodała, że obiecuje uczynić ją szczęśliwą, ale nie na tym, lecz na tamtym świecie. Gdy to powiedziała, uniosła się ku sklepieniu i znikła.

Kiedy wracały, spotkały Ludwikę, która znów pragnęła zabronić córce chodzić do groty, ale na usilne prośby pani Millet, żeby zezwoliła na piętnaście dni, które Bernadeta obiecała Pani, uległa.

Wieść o piętnastu dniach szybko rozeszła się po mieście. Sprawą zainteresowała się też żandarmeria. Bernadeta wiedziała, że ona i jej rodzina posądzani są o chęć czerpania korzyści z widzeń w grocie, jednak nie przejmowała się tym.

Na czwarte widzenie z Bernadetą poszła już grupa zaciekawionych kobiet. Dziewczynka jak zwykle zaczęła odmawiać różaniec, w jednej ręce trzymając koronkę, a w drugiej zapaloną świecę, i przy trzecim Zdrowaś wpadła w zachwycenie. To widzenie było nieco inne niż pozostałe, gdyż w pewnym momencie z Gawy zaczęły się wydobywać dzikie wrzaski, które „nawoływały się, krzyżowały, zderzały jak krzyki kłócącego się tłumu. A nad tym górowało bardziej niż inne wściekłe: „Uciekaj!... Uciekaj!...”. To wróg wszelkiego dobra pragnął przeszkodzić w zamysłach Najświętszej Matki.

Następnego dnia, w sobotę, dziewczynka poszła do groty tylko z ciotką Bazylą wcześniej niż zwykle. Jednak przed grotą zastały już grupę ludzi. Po tym piątym widzeniu Bernadeta opowiadała, że Wizja, powtarzając cierpliwie słowo po słowie, nauczyła ją modlitwy, którą tylko ona ma co dzień odmawiać przez całe swoje życie.

W niedzielę, 21 lutego, a była to pierwsza niedziela wielkiego postu, przed grotą zebrał się niemały tłum. Przyszli ci, którzy nie musieli dziś spieszyć się do pracy. Przyszli też zainteresowani sprawą trzej żandarmi. Pojawił się miasteczkowy doktor Dozous, który miał zamiar zbadać dziewczynkę podczas ekstazy i udowodnić zaburzenia układu współczulnego i brak równowagi umysłu. Jednak podczas ekstazy Bernadety nie stwierdził żadnych objawów nerwowego podniecenia. Kiedy po widzeniu spytał ją, czemu z jej oczu płynęły łzy, odpowiedziała, że Pani przez chwilę zasmuciła się i powiedziała jej, żeby modliła się za grzeszników. Było to szóste spotkanie z Panią.

Po Mszy dziewczynka została wezwana na rozmowę z Jakubem Dutourem, prokuratorem cesarskim. Na jego pytanie opowiedziała mu o objawieniach. Prokurator ostrzegł ją, że gdyby okazało się prawdą, że czerpie z objawień zyski, narazi się na surową karę. Jednak Bernadeta zrobiła na nim tak dobre wrażenie, że uwierzył w jej szczerość. Tak też przedstawił sprawę komisarzowi Jacomet, który postanowił sam załatwić sprawę.

W kilkugodzinnym przesłuchaniu komisarz Jacomet dokładnie wypytał Bernadetę o wszystko, co zaszło w grocie. Chociaż uważał, że jest to oszustwo i kpiny, Bernadeta odpowiadała spokojnie i rzeczowo na jego pytania. Postaci, którą widziała, nie nazywa Maryją, lecz „Augero”, co w narzeczu chłopskim oznacza „To”. Ale na żądanie zaprzestania przychodzenia do groty odpowiada, że obiecała przychodzić przez piętnaście dni. Komisarz, który nie uwierzył Bernadecie, zaczął tracić cierpliwość, nie mogąc wymóc na dziewczynce tego, co chciał usłyszeć. Kiedy wszedł ojciec Bernadety, nakazał mu zakończenie tej sytuacji.

Tymczasem księża przyjęli postawę wyczekiwania. Zbierali informacje, ale nie wypowiadali się na temat objawień ani nie rozmawiali z Bernadetą. Natomiast sprawą zainteresował się Renault, dowódca szwadronu żandarmerii.

W poniedziałek 22 lutego matka stanowczo zabroniła Bernadecie iść do groty. Dziewczynka starała się być posłuszna, lecz kiedy wracała do szkoły z południowego posiłku, pociąg do groty był tak silny, że nie oparła się mu. Starała się iść tak, żeby nie zauważono jej w mieście, żeby nie eskalować ciekawości tłumów, jednak zauważyli ją postawieni do obserwowania groty żandarmi. Kiedy więc tak szła do groty w ich towarzystwie, była jeszcze bardziej widoczna i wzbudziła jeszcze większe zainteresowanie mieszkańców Lourdes. Tego dnia jednak Pani nie pokazała się dziewczynce.

Wieczorem, zgnębieni rodzice, widząc, że dziecko musi chodzić do Massabielle, uznali, że nie powinni jej tego zabraniać.

W następnych dniach objawienia się powtarzały, wokół zaś groty gromadziły się coraz większe tłumy. 23 lutego po raz pierwszy do groty przyszli ludzie z wyższych sfer; ciekawość przeważyła nad pogardą. W grocie zapanował nastrój rubasznej zabawy: śmiechy, drwiny, porozumiewawcze spojrzenia. Kiedy jednak pojawiła się Bernadeta i uklękła, śmiechy umilkły. Doktor Dozous badał dziewczynkę w ekstazie. Siódma wizja trwała około godziny, w pewnym momencie Bernadeta na kolanach przeszła pod krzak róży na skale i ucałowała ziemię, a potem znów na kolanach wróciła na poprzednie miejsce. Bernadeta wyglądała tak w ekstazie, że na sam jej widok niektórzy z obecnych uwierzyli w prawdziwość objawień. Innym jednak nie było to dane jeszcze przez długie lata.

W środę, 24 lutego, przed ósmym objawieniem zebrał się w grocie tłum 400–500 ludzi. Tego dnia kilka minut po wejściu w ekstazę nagle zachwyt ustąpił, a dziewczynka z płaczem zapytała, kto dotknął jeżyny? Tak nazwała długą gałąź dzikiej róży, która zwieszając się z niszy sięgała aż do ziemi, a na której stopy opierała Pani.

Tym razem podczas ekstazy Bernadeta cicho jęczała. Twarz jej się zasępiła, potem rozjaśniła się na chwilę, ale znowu się zasmuciła. Nie wiadomo, o czym rozmawiała z Panią, ale z tego, co nastąpi, można przypuszczać, że ukazała jej obraz ludzkich grzechów i ujawniła jej naglącą konieczność przebłagania Nieba. Przy wychodzeniu z ekstazy dały się słyszeć słowa: „Pokuty... pokuty... pokuty!”.

Dziewiąte objawienie będzie tym najbardziej pamiętnym dla nas wszystkich. W czwartek, 25 lutego, jeszcze była noc, kiedy zaczęło się objawienie. Zgromadzeni ludzie zobaczyli, że dziewczynka po modlitwie idzie w stronę Gave, potem zawraca i grzebie rękami w błocie groty. Trzy razy podnosiła do ust dłonie wypełnione błotnistą cieczą, ale za czwartym razem udało jej się wypić trochę tego płynu. Potem zrywała źdźbła trawy i zjadała je. Czołgała się na kolanach, całowała ziemię. Otoczenie nie rozumiało, co się dzieje, a to Aguero prosiła Bernadetę, żeby zrobiła to dla grzeszników w akcie pokuty. Dziewczynka tak o tym opowiedziała: „Pani mi powiedziała: »Napij się ze źródła i umyj się w nim«. Nie widząc źródła, szłam do Gawy napić się. Ona mi powiedziała, że nie tam. Pokazała mi palcem źródło. Poszłam tam. Zobaczyłam tylko trochę wody brudnej. Włożyłam tam rękę; nie mogłam jej nabrać. Drapałam i woda wyszła, lecz zmącona. Trzy razy ją odrzucałam; za czwartym razem mogłam jej trochę wypić”.

Dzisiaj Pani prosiła, żeby wszyscy pili z tego źródła i obmywali się w nim.

Ludzie tego dnia śmiali się z Bernadety: piła błoto, obmyła się w błocie; ubrudzona nim wyglądała jak szalona, potem jadła trawę. W tej atmosferze rozeszli się do domu i nikt nie zwrócił uwagi na źródełko. Ludzie nie rozumieli, co tu zaszło, a tymczasem była to pierwsza realizacja wczorajszego wezwania: „Pokuty... pokuty!”.

Tymczasem w grocie z wygrzebanego przez Bernadetę dołka płynęło coraz więcej wody, aż wreszcie okazało się, że jest to źródło. Ludzie rzeczywiście zaczęli pić tę wodę i obmywać się w niej; zaczęły się cudowne uzdrowienia.

W piątek, 26 lutego, dziewczynka odeszła z groty smutna – tego dnia Pani się jej nie ukazała. Wracając do domu gorzko płakała.

27 lutego, w sobotę nad Gawą zebrał się wielki tłum ludzi, niektórzy zjawili się tam już przed trzecią w nocy. Podczas tego dziesiątego objawienia Bernadeta znowu całowała ziemię w akcie pokuty za grzeszników. Potem znowu napiła się wody ze źródełka, obmyła się w nim i zjadła parę źdźbeł trawy. Otrzymała też od Pani polecenie: „Powiesz kapłanom, by zbudowali tu kaplicę”. Dziewczynka zwróciła się z tym poleceniem do spowiednika, ks. Pomiana, ten jednak odsyła ją do proboszcza Peyramale’a.

Proboszcz Peyramale już wcześniej zauważył, że objawienia w grocie mają dobry wpływ na mieszkańców miasteczka, ale mimo to nie chciał się wypowiedzieć na ten temat. Obserwował i czekał. Jedną z przyczyn jego dystansu była też wrzawa, jaka podniosła się wokół tych zdarzeń w całym kraju. Pisały o tym gazety: „Lavédan”, „Ere imperiale”, „Le Courier de la Gironde”, „L’Intérêt Public”. Ta ostatnia gazeta próbowała zrobić z tego aferę polityczną. Wszystkie zresztą pisały wiele głupstw na temat zarówno objawień, jak i samej Bernadety. Pisali, że nad jej głową ukazuje się gołębica, że uzdrawia chorych, ślepych, a niewierzący ponoszą zasłużoną karę.

Teraz ksiądz wypytał dokładnie Bernadetę skąd to polecenie i kim jest ta Pani. Dziewczynka opowiedziała mu wszystko dokładnie, tak samo jak przedtem prokuratorowi i komisarzowi. Na pytanie jednak, kim jest Pani, nie umiała odpowiedzieć. Wtedy ksiądz nakazał jej, żeby zapytała Panią, kim ona jest i dlaczego sądzi, że ma prawo do kaplicy. A na dowód tego kazał zażądać, żeby Pani nakazała znajdującej się tam róży zakwitnąć.

Nad ranem 28 lutego, w niedzielę, przed massabielską grotą zgromadziło się około 2 tys. ludzi. Tym razem Pani każe Bernadecie wspinać się na kolanach po pochyłości jakieś 7–8 metrów. Potem dziewczynka zeszła i wspięła się jeszcze raz, potem jeszcze raz. Było przenikliwe zimną i nawet na nogach trudno tam było się wspiąć. Ludzie wzruszali się tym zachowaniem. W pewnym momencie strażnik polowy zawołał: „Całujcie ziemię!... wszyscy!”. I tłum usłuchał. Był wielki tłok, ale kto tylko mógł, rzucił się na kolana i próbował ustani dotknąć ziemi. Podczas tego jedenastego objawienia Bernadeta przekazała Pani żądanie proboszcza, ale Ona tylko się na to uśmiechnęła.

Tymczasem miasteczkowi notable przeżywają bolesne zdziwienie. Poprzedniej niedzieli zakazali Bernadecie chodzić do groty i uznali, że mają sprawę załatwioną. Tymczasem nie zgromadzenia w grocie nie tylko nie skończyły się, ale chodziło tam coraz więcej ludzi. Tym razem sprawę w swoje ręce postanowią wziąć sędzia śledczy Klemens Rives. Nakazał przyprowadzić Bernadetę. Próbował ją zastraszyć, grożąc, że zamknie ją w więzieniu i skaże na śmierć, jeśli będzie nadal chodziła do groty. Bernadeta jednak powiedziała, że będzie chodzić, chyba że będzie zamknięta, wtedy oczywiście nie będzie mogła. Ostatnia wizyta w grocie ma być w czwartek.

Następnego dnia, w poniedziałek 1 marca, był dwunasty dzień z obiecanych piętnastu. Tym razem przyszli z nią razem rodzice. Tego dnia podczas widzenia dziewczynka podniosła koronkę, na której się modliła, po chwili schowała ją kieszeni, wyjęła drugą i podniosła do góry. Niepokój znikł z jej twarzy. Okazało się, że pewna kobieta, która z powodu słabego zdrowia nie mogła udać się do groty, dała Bernadecie swoją koronkę i poprosiła, żeby modliła się na niej. Ale Pani spytała dziewczynkę o jej koronkę i poleciła modlić się na niej. Jednak przeciwnicy objawień rozpuścili plotkę, że dziewczynka tego dnia poświęcała koronki.

We wtorek, 2 marca, miało miejsce trzynaste widzenie, nieco krótsze. Po zakończonym widzeniu komisarz naliczył 1300 ludzi wracających do miasta, a idących w innych kierunkach było pewnie drugie tyle. Tym razem po widzeniu Bernadeta skierowała się ku plebanii. Tym razem powtórzyła życzenie Pani, żeby urządzono procesję do groty. Lecz ks. Peyramale skrzyczał ją i nazwał kłamczynią. Powiedział, że wystarczą ludzie, którzy za nią chodzą do groty i wyrzucił ją z plebanii. Po wyjściu dziewczynka przypomniała sobie, że miała jeszcze przypomnieć prośbę Pani o kaplicę, ale z najwyższym przerażeniem myślała o powrocie na plebanię. Jednak wieczorem poszła tam z sąsiadką, Dominiką Cazenave. Ksiądz odpowiada, żeby Bernadeta jeszcze raz zapytała Panią o imię; jeśli je pozna, zbuduje jej kaplicę, i to nawet nie małą, ale bardzo dużą.

Tymczasem miejscowi notable cały czas poszukiwali jakiegoś pretekstu, żeby móc zamknąć Bernadetę i nie dać jej chodzić do groty. Nie mieli jednak najmniejszego pretekstu, żeby zrobić to w zgodzie z prawem. Szpiegowali całą rodzinę, próbowali wciskać pieniądze rodzicom Bernadety, ale wszystko na nic, nie mieli nawet śladu pretekstu. Wreszcie wpadli na pomysł, że skoro objawienia mają się skończyć w czwartek, to wystarczy wytrzymać jeszcze ten ruch do czwartku, a potem rzekome – według nich – objawienia się skończą i ludzie powoli zapomną.

Trzeciego marca, w środę pod grotą zebrało się około 3 tys. ludzi. Niestety, tego dnia znów Pani nie pokazała się. Dziewczynka odchodzi spod groty zawiedziona. Wielu ludzi, dotychczas sceptycznych, uwierzyło jej po tym doświadczeniu. Mówili sobie, że gdyby Bernadeta oszukiwała, to i tym razem mówiłaby, że miała widzenie. W domu około pół do dziewiątej przyszedł kuzyn André Sajous, proponując, że gdyby chciała jeszcze raz pójść do groty, to on będzie jej towarzyszył. Mówi, że pójdą drogą omijającą miasto, żeby mogła być sama. I tym razem, po raz czternasty, dziewczynka zobaczyła Panią i odeszła uradowana. Pani wyjaśniła jej, że rano były obecne osoby, które nie powinny być obecne przy ekstazie; spędziły noc w grocie i zbezcześciły ją. Potem, na rozkaz Pani, po raz trzeci udała się na plebanię, przypomnieć o budowie kaplicy. Tym razem ksiądz zapytał Bernadetę, czy ma na to pieniądze. Kiedy odpowiedziała, że nie, powiedział, że on też nie ma i żeby powiedziała Pani, żeby jej je dała.

Ostatnie spotkanie miało mieć miejsce 4 marca. Władze zaplanowały zapewnienie porządku, którego mają strzec uzbrojeni ludzie. Wezwały też na pomoc wojsko. Wieczorem komisarz Jacomet, sekretarz magistratu Joanas i wachmistrz d’Angla starannie obejrzeli całą grotą, a później przez całą noc pilnowało jej trzech policjantów.

Zainteresowanie objawieniami rozszerzyło się na całą Francję. Z Bordeaux przyjechało trzech lekarzy, żeby zbadać Bernadetę – zapukali do drzwi jej mieszkania około piątej trzydzieści. Po południu, po objawieniu przyszli jeszcze raz, żeby oznajmić, że uznali ją za zdrową fizycznie i umysłowo.

W nocy Bernadeta nie mogła spać, cały czas myślała o grocie Massabielle. W wigilię święta Zwiastowania, poszła do groty piętnasty raz. Tym razem zgromadziło się co najmniej 20 tys. ludzi. Wielu z nich pojawiło się tam już wieczorem poprzedniego dnia.

I po raz piętnasty pokazała jej się piękna Pani. Bernadeta tym razem dwa razy wchodziła do groty i cofała się, a potem wizja skończyła się. Ludzie spodziewali się na ten ostatni dzień jakiegoś cudu może, spektakularnego zjawiska, ale nic takiego się nie wydarzyło. Jedynym cudem było, że nikt nie doznał najmniejszej krzywdy w tym tłumie, nie było żadnego przykrego wypadku. Kiedy po widzeniu dziewczynka wróciła do domu, wszyscy chcieli ją zobaczyć, dotknąć, uściskać. Poszli za nią do domu i tam, na piętrze u kuzyna Sajous, przeszła prawdziwa procesja: ludzie wchodzili jednymi drzwiami, dotykali Bernadety, ściskali ją, po czym wychodzili drugą stroną. Trwało to dobre dwie godziny. Każdego wychodzącego żandarmi pytali, czy dali dziewczynce jakieś pieniądze. I wszyscy odpowiadali, że nie.

Tego dnia Bernadeta poszła jeszcze raz do proboszcza, przypomnieć mu dwie prośby Pani. Ten spytał, czy wyjawiła swoje imię, ale na wieść, że nie, stwierdził, że nic nie może zrobić.

Objawienia skończyły się. Dziewczynka przestała chodzić do groty, proboszcz utwierdził się w swojej postawie rezerwy.

Sprawą zainteresowało się ministerstwo oświaty i wyznań religijnych. Prefekt otrzymał list od ministra Roulanda z prośbą o relację z wydarzeń. Potem sprawą zainteresowało się ministerstwo sprawiedliwości. Minister Delangle dopytywał się o szczegóły.

Tymczasem nadzieje władz, że po 4 marca ludzie przestaną przychodzić do groty, nie spełniły się. Nie chodziła tam wprawdzie Bernadeta, ale ludzie tam przychodzili, klękali i modlili się. Po kilku dniach zaczęli tam stawiać świece, codziennie więcej, i zostawiać emblematy religijne, a mianowicie krzyż i trzy obrazki Matki Bożej. Ludzie nabierają wody ze źródełka i zabierają ze sobą. Wnet zaczęły krążyć wśród ludzi pogłoski o uzdrowieniach. Oto pewien piętnastoletni chłopiec obmył tą wodą oczy bardzo chore i zawsze zabandażowane i zaraz potem miał oczy zdrowe. Inny znów, dwunastoletni chłopiec był chory od Bożego Narodzenia; zapragnął napić się wody ze źródełka i jego stan się poprawił. O innym cudzie zaświadczył sam doktor Dozous: pewien kamieniarz, Ludwik Bouriette wskutek wybuchu miny w wypadku w kamieniołomie nie widział na prawe oko od przeszło dwudziestu lat. Przetarł je chusteczką umoczoną w wodzie, którą jego córka przyniosła z groty Massabielle i oto zaczął widzieć, a po zastarzałej ranie pozostała tylko blizna.

Nad wypadkami zaszłymi w grocie zaczynają się zastanawiać także księża i biskup. Widać, że ludność Lourdes i okolic stała się bardziej religijna; bardziej garną się do nauk i do sakramentów. Może więc jednak coś w tym było, skoro skutki są tak widoczne i tak pozytywne?

Tymczasem grota nie uległa zapomnieniu. Ludzie przychodzili tu modlić się, obmywać w wodzie ze źródełka, ozdabiać grotę. Jacomet zapisał w niedzielę 21 marca, że paliło się tam 19 świec. We wtorek 23 marca o ósmej wieczorem procesja sześciuset osób umieściła w grocie „kapliczkę ozdobioną mchem i kwiatami, w której umieszczono gipsową figurkę Matki Bożej”. Nawiedziny groty stawały się coraz częstsze i coraz liczniejsze.

Nagle w nocy na czwartek 25 marca Bernadeta obudziła się słysząc głos wzywający ją do groty. Tymczasem już poprzedniego dnia obiegła miasto pogłoska, że w czwartek, w święto Nawiedzenia Bernadeta znów uda się do Massabielle. Dlatego rano wokół groty cisnęły się wielkie tłumy. Bernadeta wyruszyła do groty już o piątej rano. Mimo to kiedy przyszła, Pani już na nią czekała. Bernadeta opisywała potem, że Matka Boża uśmiechała się i patrzyła na tłum jak kochająca matka patrzy na swe dzieci. W tym widzeniu Bernadeta znów zapytała Zjawę, czy zechciałaby jej wyjawić we imię. Pani tylko uśmiechnęła się i skinęła głową. Jednak dziewczynka nalegała, pytając ją po raz drugi, czy Pani nie zechciałaby jej wyjawić swego imienia. Pani znów uśmiechnęła się i skinęła głową. Ale Bernadeta widać czuła, że powinna nalegać, więc spytała jeszcze raz. Na to Zjawa rozłożyła ręce, które dotychczas miała złożone do modlitwy, opuściła je tak, jak jest to przedstawione na Cudownym Medaliku, dając opaść koronce ze złota i alabastru aż do przegubu, następnie złożyła ręce i przybliżyła je aż do piersi, wzniosła oczy ku niebu i powiedziała: „Que soy era Immaculada Councepciou” – co w narzeczu chłopskim oznacza „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”. Potem znikła. Bernadeta po zakończonym widzeniu zostawiła w grocie płonącą świecę, bo prosiła ją o to Pani, potem wyruszyła, żeby szybko zanieść te słowa proboszczowi. Nie miała dobrej pamięci, więc ze strachu, że uciekną jej z głowy, powtarzała je przez całą drogę. Kiedy znalazła się na plebanii, prawie wykrzyczała księdzu to zdanie, szczęśliwa, że się udało. Proboszcz zapytał, czy rozumie, co mówi. Dziewczynka zaprzeczyła. A on w tej chwili uwierzył, że objawienia Bernadety były prawdziwe. Przecież dopiero co, niespełna cztery lata wcześniej, Kościół uroczyście ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny.

Mimo to ks. Peyramale nie mógł pozbyć się skrupułów i wątpliwości. Modlił się, przeglądał księgi autorów mistycznych i przez cały czas zastanawiał się nad treścią objawień. Tymczasem Bernadeta, której wyjaśniono słowa „Niepokalane Poczęcie”, cieszyła się, że tą, która jej się objawiła, jest Najświętsza Panienka.

Tymczasem władze nie miały zamiaru złożyć broni. Prefekt Hautes-Pyrénées, baron Massy, mimo że burmistrz Lourdes, Lacadé i komisarz Jacomet uspokajali go, że sprawa sama przycichnie i że panuje porządek, cały czas myślał, jakby tu całą historię wyciszyć i stłumić. Między innymi myślał o zamknięciu Bernadety w zakładzie dla chorych psychicznie w Tarbes. Z tego powodu nakazał poddać Bernadetę badaniom lekarskim. Myślał, że w tej sprawie będzie miał po swojej stronie duchowieństwo. Przekonał się jednak, że nie ma racji.

Burmistrz, posłuszny poleceniu prefekta, znalazł lekarza, który miał zbadać Bernadetę. Był to Jean Balencie, lekarz przytułku lurdzkiego. Burmistrz dodał mu jeszcze dwóch lekarzy do towarzystwa: doktorów Peyrusa i Lacrampe’a, ponieważ dr Dozous stał się gorącym zwolennikiem Bernadety.

Badanie odbyło się w sobotę przed Niedzielą Palmową, 27 marca. Oto wyniki ich badań: „Bernadeta jest konstytucji delikatnej, temperamentu limfatycznego i nerwowego. Ma lat trzynaście, lecz nie wygląda na więcej niż jedenaście. Jej wyraz twarzy jest miły, oczy mają żywy wyraz, głowa jest ukształtowana regularnie, lecz wąska i raczej mała niż duża.

Mówi, że czuje się bardzo dobrze, nigdy nie cierpiała na ból głowy, nie miała ataków nerwowych; pije, je i śpi znakomicie. Jednakże nie ma ona tak dobrego zdrowia, jakby można było przypuszczać: jest najoczywiściej dotknięta astmą; oddech jej jest lekko niespokojny i świszczący, czasami nawet dość znacznie. [...]

Nic nie wskazuje, jakoby Bernadeta chciała zaimponować publiczności. Dziewczynka ta jest wrażliwa, mogła przeto stać się ofiarą halucynacji. Odbłysk światła skierował bez wątpienia jej uwagę na grotę; jej wyobraźnia pod wpływem moralnej predyspozycji stawia jej przed oczyma postać Matki Boskiej, którą przedstawiają figury naszych ołtarzy, tak uderzające dzieci. Bernadeta opowiada swoje widzenie przyjaciółkom, które ją pociągają do groty. Wiadomość rozchodzi się po mieście. Lud woła, że to cud, że to objawienie się Matki Boskiej. Czy to nie wpływa coraz bardziej na stan moralny dziecka? Czyż jej egzaltacja nie dochodzi do szczytu? To, co początkowo było tylko zwykłą halucynacją, potęguje się, pochłania ją coraz bardziej, odgradza ją w chwili objawienia nawet od świata zewnętrznego; i tu właśnie mamy prawdziwy stan ekstatyczny, to uszkodzenie inteligencji, które oddaje tego, co mu podlega, pod panowanie idei, która go pochłania. Przykłady tego rodzaju podają zresztą różni autorzy.

Wobec powyższego niżej podpisani sądzą, że Bernadeta Soubirous mogła przedstawiać stan ekstatyczny, który kilkakrotnie się ponawiał; że polega on na cierpieniu moralnym, którego skutki wyjaśniają zjawiska wizji”.

Ostatecznie lekarze nie stwierdzili u Bernadety choroby którą należałoby leczyć, a prokurator cesarski, Dutour, napisał w liście do Falconneta, prokuratora generalnego, że uważa skuteczność zamknięcia Bernadety w zakładzie za wątpliwą, szczególnie wobec faktu, że duchowni popierają pielgrzymki do groty, a ludność czuje do niej wielki pociąg. Uważał, że stan rzeczy będzie trwał niezależnie od tego, czy Bernadeta będzie brała w tym udział. Miał pretensje do ks. Peyramale, że skłaniał się do uznania objawień, a pieniądze składane w grocie na czymś w rodzaju ołtarza kazał rozdawać biednym. Dlatego od 25 marca pieniądze te zabierano z groty i składano w kasie Biura Dobroczynności. W końcu Dutour zasugerował, że może zasadne byłoby zamknięcie drogi do groty.

Władze świeckie miały jeszcze nadzieję, że sprawę może powstrzymać biskup Laurence. Ten rzeczywiście, nie znając bliżej sprawy i nie chcąc spieszyć się w wyjaśnianiu wypadków, nie wypowiedział się na temat objawień, tymczasem uznał za słuszny jeden tylko środek zaradczy: napisał do ks. Peyramale, żeby zabronił Bernadecie chodzić do groty, co może zaoszczędzić środków zaradczych, które planują władze świeckie.

Zanim jednak list ten dotarł do ks. Peyramale, Bernadeta znowu udała się do groty. Było to w środę po Wielkanocy, 7 kwietnia. W grocie było obecnych około 1200 osób, kiedy przyszła tam Bernadeta. Przez cały czas towarzyszyli jej komisarz Jacomet, który z racji swoich obowiązków stara się nie stracić z oczu żadnego ruchu dziewczynki, i dr Dozous, który pragnie jeszcze raz gruntownie przebadać interesujący go przypadek.

Całe to siedemnaste objawienie trwało około trzech kwadransów. Przebiegało jak zwykle: „Bernadeta się uśmiecha, kłania, następnie przebywa przestrzeń dzielądą ją od groty i zatrzymuje się tam nieruchomo; czasem tylko się uśmiechnie i skłoni” (z raportu Jacometa). Dopiero w ostatniej fazie objawienia wydarzyło się coś, co zwykło się nazywać cudem świecy. Otóż Bernadeta trzymała dużą, poświęcono, płonącą świecę. Gdy nastąpiło objawienie, świeca obsuwała się powoli w ręce dziewczynki, tak że wreszcie oparła się o ziemię, a płomień znalazł się w dłoni Bernadety. Tymczasem ona nawet się nie poruszyła. Po zakończeniu objawienia dr Dozous obtarł dłoń Bernadety z kopciu i stwierdził, że nie ma żadnego oparzenia. Na te słowa tłum ogarnął entuzjazm graniczący z szałem.

Grota za sprawą miejscowej ludności powoli przekształcało się w miejsce kultu. Świece, różańce, kwiaty, figurki – były wszędzie. Władze chciały wydać zakaz wstępu do groty, ale ludność nie pozwoliła go sobie ograniczyć.

Bernadeta nie mogła uciec od tłumu. Wszędzie dopadali ją ludzie i zdawali te same pytania. Było to na tyle męczące, że zapadła na zdrowiu. A przy tym przygotowywała się do I Komunii św., pragnęła usunąć się w cień.

Tymczasem w Lourdes i okolicach zaczęła się plaga fałszywych objawień: ludzie egzaltowani, chorzy na manię pokazywania się, notoryczni kłamcy, histerycy, lunatycy, na pół obłąkani itp., a nawet złośliwi figlarze – wszyscy rzekomo widzieli Matkę Bożą. Trwało to dosyć długo, bo od kwietnia 1858 r. do lutego roku następnego. To zamąciło mocno na jakiś czas w głowach pobożnym ludziom i w dużej mierze odwróciło uwagę ludzi od groty.

Ludzie nie pozostawili Bernadety w spokoju. Mimo że pragnęła cały czas poświęcić na przygotowanie się do I Komunii św., popołudniami musiała przyjmować niezliczonych gości. Niektórzy chcieli ją poznać, inni oczekiwali z jej ust opowieści o objawieniach, a jeszcze inni przyprowadzali chorych, żeby razem pomodlić się za nich.

Te odwiedziny stały się przyczyną śledztwa prowadzonego przez policję. Na szczęście dla rodziny Soubirous, ich obrońcą stał się teraz ks. Peyramale, który poczuł się odpowiedzialny za Bernadetę. Kiedy Bernadeta, zmęczona wszystkimi wydarzeniami, 20 kwietnia rozchorowała się, to proboszcz załatwił jej wyjazd do cieplic mineralnych w Cauterets. 22 maja dziewczynka wróciła do domu.

Tymczasem 4 maja prefekt wydał polecenie opróżnienia groty z wszystkich przedmiotów, które się tam znajdują i złożenia ich w magistracie do dyspozycji właścicieli. Polecił też komisarzowi obwieścić, że gdyby ktoś jeszcze wystąpił jako wizjoner, będzie natychmiast aresztowany i odprowadzony do przytułku w Tabres w celu leczenia go. Burmistrz wydał także postanowienie, że zabronione jest czerpanie wody ze źródełka w grocie i nakazał wznieść barierę zagradzającą dostęp do groty. Barierę tę wywracano cztery razy, a zresztą gdy stała, i tak nie przeszkadzała mieszkańcom Lourdes i okolic czerpać wody z cudownego źródła. Przedmiotu kultu złożone w magistracie zostały odebrane przez właścicieli tylko po to, żeby niepostrzeżenie, stopniowo powrócić do groty, gdzie znów powstała zakazana kaplica. 12 maja, w przeddzień Wniebowstąpienia wierni po raz pierwszy urządzili procesję ze świecami na cześć Niepokalanej. Mieszkańcy zaczęli protestować przeciwko zablokowaniu dojścia do groty. Doktor Dozous zebrał ponad trzysta podpisów pod petycją żądającą udostępnienia groty. Ks. Peyramale napisał do ministra wyznań religijnych. Niestety, nic to nie dało.

Pierwsza Komunia św. miała odbyć się 3 czerwca. Na egzaminie przed Komunią Bernadeta okazała się słabsza od swoich koleżanek, ale ponieważ należała do najpobożniejszych, została dopuszczona do sakramentu, tym bardziej że miała nadal przychodzić na naukę katechizmu.

W międzyczasie pod koniec kwietnia dwudziestu robotników pod kierownictwem kołodzieja Marcina Tarbès dokonało bez pozwolenia pewnych prac w grocie. Mianowicie „podwyższyli i poszerzyli miejsce między grotą a Gawą, przed ołtarzem ustawili drewnianą balustradę, ustawili długi i szeroki zbiornik z blachy cynkowanej, w który spływa teraz trzema oddzielnymi strużkami woda ze źródła” (Raport do prefekta z 25 kwietnia 1858 r.). W Boże Ciało oprócz mieszkańców Lourdes przybyło do Massabielle około 6  tys. przybyszów. Wśród nich – wg dra Dozous było trzystu do czterystu osób dotkniętych różnymi cierpieniami. Był między nimi biedny wiejski wyrobnik z okolicy Lourdes z żoną, która niosła na ręku chłopczyka w wieku 5–6 lat, dotkniętego paraliżem dziecięcym kręgosłupa. Chłopiec został włożony pod strumień wody na około pięć do sześciu minut, potem sam wstał, ubrał się i chodził bez problemu.

Tymczasem prefekt był coraz bardziej zdenerwowany, że nie potrafi opanować sytuacji i postawić na swoim, zresztą minister wyrzucał mu bezczynność. Wezwał więc do siebie Jacometa, żeby udzielić mu tajnych instrukcji: ponieważ na mocy ustawy z 1838 r. można umieścić w szpitalu każdego podejrzanego o chorobę umysłową, można więc to zrobić i z Bernadetą. Jednocześnie należy zakazać wszelkiego dostępu do groty.

Burmistrz Lacadé planował wykonać te zarządzenia, chciał jednak tak zatrzymać Bernadetę, żeby nie spowodować rozruchów. Skoro jednak oznajmił te plany proboszczowi, licząc na jego pomoc, usłyszał: „[...] Proszę powiedzieć panu prefektowi, że jego żandarmi będą musieli po moim ciele przejść, by dotknąć włosa na głowie tego dziecka”. Wskutek tak zdecydowanej postawy proboszcza, władze świeckie odstąpiły od swoich planów.

Próby uwięzienia Bernadety miały się już więcej nie powtórzyć.

W tym czasie rodzina Soubirous była w bardzo trudnym położeniu materialnym. Doszło do tego, że Bernadeta przyjmowała niekiedy jałmużnę w postaci chleba. Czasami chodziła do sąsiadki Grenier-Manescau, żeby popilnować jej dzieci.

Po I Komunii św. ks. Pomian wpisał ją jako postulantkę do stowarzyszenia Dzieci Maryi. Dzieckiem Maryi została już do końca życia. Pod koniec czerwca Bernadeta pojechała się na wakacje do ciotki Deluc w Tarbes.

Wieczorem 16 lipca Bernadeta, która już wróciła z wakacji, znów usłyszała wezwanie Matki Najświętszej. Razem więc z ciotką Lucylą wybrała się do groty. Tam jednak przejście było zamknięte, więc poszły okrężną drogą. Kilka kobiet pobiegło za nimi. Doszły do łąki Ribère naprzeciwko Massabielle, skąd po drugiej stronie Gawy przez ogrodzenie widziały tylko sklepienie groty za deskami ogrodzenia. Stąd Bernadeta znów zobaczyła Panią, która uśmiechała się i kłaniała ponad deskami ogrodzenia. Osiemnaste objawienie trwało około piętnastu minut. Było to ostatnie widzenie Matki Bożej przez Bernadetę.

28 lipca 1858 r. do Lourdes przybyła admirałowa Bruat, guwernantka cesarskiego syna, przyjaciółka i powiernica cesarzowej Eugenii. Przy grocie spotkał je Ludwik Veillot, naczelny redaktor wielkiego dziennika katolickiego Univers. Obie te wizyty miały wpływ na sprawę objawień. Admirałowa zreferowała sprawę na dworze cesarskim, gdzie mówiono w rezultacie życzliwie o wydarzeniach w Lourdes, natomiast Veillot zapoznał z tymi wydarzeniami całą Francję, jednocześnie rozprawiając się z wszystkimi gazetami, które były objawieniom nieżyczliwe.

Tego samego dnia u ks. Peyramale’a zatrzymało się kilku biskupów. W efekcie zapoznania się z wydarzeniami postanowili utworzyć komisję duchownych, która oficjalnie zbadałaby twierdzenia Bernadety, żeby można było je przyjąć lub odrzucić. Dochodzenie miało prowadzić dwunastu członków zespołu, który potem miał przekazać sprawę dalej, w ręce uczonych o nieskazitelnej i nieposzlakowanej opinii. Bernadeta miała być poddana oficjalnym przesłuchaniom. Analizowane były też wszystkie przypadki ozdrowień. Ostatecznie zakwalifikowanych jako nadprzyrodzone przypadki zostało osiem uzdrowień, w tym małego Justina Bouhorta:

Mały Justin Bouhort był umierający z powodu gruźlicy. Jego matka, Croisine, nie mogła się pogodzić, że jej synek musi umrzeć. I choć sąsiadka szyła już dla niego całun, matka wzięła chłopca na ręce i o piątej rano pobiegła do groty Massabielle. Rozebrała synka i zanurzyła w wodzie, która miała zaledwie dwanaście stopni. Ludzie znajdujący się w grocie podnieśli krzyk, że zabije dziecko, ale ona trzymała je w wodzie blisko kwadrans. Następnego dnia okazało się, że dziecko jest zdrowe.

Tymczasem z rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych od drugiego tygodnia września nadzór nad okolicą groty staje się coraz luźniejszy. Cesarzowa otrzymała też od admirałowej Bruat wodę z groty Massabiele; dała ją do wypicia następcy tronu, który zaraz potem wyzdrowiał z pewnej niedyspozycji. Cesarz, który razem z rodziną spędził wrzesień w Biarritz, zażądał informacji od arcybiskupa z Auch, który był metropolitą Tarbes i Lourdes, a także od ministrów sprawiedliwości i wyznań religijnych. Po zasięgnięciu tych opinii cesarz nakazał zwrócić grotę wiernym i dopuszczać tam pielgrzymów. Nakazał, żeby woda były stale badana, żeby nie była niebezpieczna dla wiernych, a na temat objawień miał się wypowiedzieć Kościół. 5 października ogrodzenie wokół Massabielle ostało zlikwidowane.

W tym czasie rodzina Soubirous już nie mieszkała w „lochu” u kuzyna Sojous. Niedługo po objawieniach wynajęli dom koło kościoła. Bernadeta w tym roku chodziła nadal do bezpłatnej szkoły, gdzie pogłębiała umiejętności czytania, pisania, rachunków i katechizmu. Siostry chciały ją też nauczyć języka francuskiego.

17 listopada 1858 r. do Lourdes przyjechało ośmiu członków komisji do zbadania objawień. Chociaż członkowie komisji, prowadzeni przez ks. Peyramale’a szli do groty okrężną drogą, i tak zostali zauważeni, doszli więc do groty w towarzystwie około 400 osób. Zaprosili do groty Bernadetę, po którą posłano do szkoły. Wypytywali ją przez trzy kwadranse, po czym po trzygodzinnej przerwie podjęli badania w zakrystii kościoła parafialnego. W efekcie tego badania przekazali komisji suchy raport z osiemnastu objawień.

Franciszek Soubirous znów stał się młynarzem. Z pomocą proboszcza i biskupa wydzierżawił młyn Gras, niedaleko ujścia rzeczki Lapaki do Gawy. Miał mało klientów, ale mógł znów pracować na swoim. Bernadeta przez ten czas wiodła spokojne i uporządkowane życie, przerywane licznymi odwiedzinami gości, którzy chcieli usłyszeć historię objawień. Częste wizyty męczyły ją bardzo.

W sierpniu 1859 r. częste ataki astmy zmusiły ją do pozostawania w łóżku. We wrześniu tego roku urodził się jej braciszek, Bertrand Pierre, którego została matką chrzestną. W październiku lekarz zalecił jej trzeci wyjazd do cieplic, skąd wróciła w kwietniu. Tam była zapraszana przez różnych ludzi, żeby opowiadała im objawienia. Robiła to bardzo niechętnie. Każdy też chciał mieć od niej jakąś pamiątkę. Kiedy jednak prosili ją o jakiś medalik lub inny przedmiot, odpowiadała: „Nie jestem przekupką”. Nadal nie przyjmowała od nikogo żadnych pieniędzy ani podarunków. Nie przyjmowała ich także rodzina. Nawet kiedy chciano ich obdarować artykułami spożywczymi, rodzice Bernadety ich nie przyjęli.

W tym czasie urodził się Bernadecie braciszek, Bernard Piotr.

5 lutego 1860 r. Bernadeta była bierzmowana. Burmistrz pytał ją, kim chce zostać, a ona odparła, że zakonnicą. Pobożność jej rozwinęła się tak bardzo, że otrzymała pozwolenie komunikowania co tydzień, co wówczas było wyjątkową łaską. Była coraz bardziej zmęczona odwiedzinami ludzi, tym bardziej że niektórzy padali przed nią na kolana, co sprawiało jej wielką przykrość. Ks. Peyramale usłyszał, jak się skarży i w porozumieniu z burmistrzem Lourdes umieścił ją w przytułku w połowie lipca. Miała tam być uczennicą, a nie pacjentką. Proboszcz zadecydował także, że wolno jej przyjmować gości tylko w obecności jednej z zakonnic. Przez cztery lata pobytu w przytułku Bernadeta zdobyła elementarne wykształcenie przeciętnej małomiasteczkowej uczennicy.

Mimo przeżytych objawień Bernadety była zwyczajną dziewczynką. Jak wspominały ją zakonnice, była „bardzo uległa swoim wychowawczyniom, bardzo dobra dla koleżanek, nader budująca... Miała wesoły charakter i wyrządzała różne figle, nawet podczas lekcji”. Zdarzało się jej „być upartą, lecz nie do tego stopnia, by to spostrzegły jej koleżanki”.

Bernadeta chętnie brała udział w zabawach koleżanek, lecz szybko się męczyła. Dlatego często spędzała przerwy tylko w otoczeniu koleżanek.

Brała udział w lekcjach haftu i szycia, nauczyła się robić na drutach, została też zręczną prządką.

Zakonnice nie widziały w Bernadecie nic nadzwyczajnego, ale z uznaniem obserwowały jej pobożność. Pięknie robiła znak krzyża. Nauczycielki są zbudowane jej odmawianiem Zdrowaś Mario. Przed zaśnięciem zawsze zawijała koronkę na ręku, a podczas ataków astmy przyciskała ją do piersi. Spowiednik pozwolił jej na częstą Komunię św., a ona tak bardzo pragnęła, że nie przyjmowała nawet lekarstwa, żeby nie złamać postu eucharystycznego.

7 grudnia 1860 r. Bernadeta została wezwana przez biskupa Tarbes na oficjalne przesłuchanie przed utworzoną przez niego komisją; miała już 16 lat, ale wyglądała młodziej. Na pytania odpowiadała spokojnie i dokładnie tak samo, jak to zostało zaprotokołowane przy poprzednim przesłuchaniu, 17 listopada 1858 r. Pojawiły się też i nowe pytania, np. czy Maryja miała nad głową aureolę. Bernadeta najpierw zapytała, co to znaczy, a potem odpowiedziała: „Była otoczona łagodnym światłem. To światło pojawiało się na chwilę przed widzeniem i pozostawało jeszcze przez pewien czas po Jej zniknięciu”.

Biskupi prosili też Bernadetę o powtórzenie gestów Pani, które wykonała zanim podała Bernadecie swoje imię. Zostali poruszeni do głębi tym, co pokazała im Bernadeta: skąd, jeżeli nie od Matki Bożej, pochodzi ten mimowiedny wdzięk i ta słodycz w geście złożenia rąk prostej dziewczyny ze wsi?

Co do jedzenia trawy, Bernadeta stwierdziła: „Przecież jemy sałatę i nie ma w tym nic złego, robimy to codziennie”.

Wreszcie praca komisji dobiegła końca. Na ręce biskupa Tarbes, Laurence’a, złożyli orzeczenie, że objawienia w Lourdes były prawdziwe, a Pani była faktycznie Matką Bożą. W sobotę, 18 stycznia 1862 r. bp Laurence podpisał Dekret zawierający orzeczenie w sprawie objawienia, które miało miejsce w lurdzkiej grocie. W dekrecie tym zezwolono na kult Matki Bożej Massabielskiej w diecezji oraz ogłoszono postanowienie zbudowania świątyni przy grocie na terenie, który stał się własnością biskupów diecezji Tarbes.

Od początku Bernadeta chciała zostać zakonnicą, ale przeszkodą było z jednej strony jej choroba, a z drugiej była zbyt biedna, żeby zebrać odpowiednie wiano. Pod koniec marca 1862 r. Bernadeta rozchorowała się na zapalenie płuc. 28 kwietnia ks. Pomian udzielił jej sakramentu chorych. Zaraz potem Bernadeta poprosiła o wodę z groty, po której poczuła się lepiej.

W październiku została wysłana do cieplic w Bagnères-de-Bigorre.

Okazało się, że wiele zgromadzeń zakonnych zabiegało o to, żeby Bernadeta do nich przyszła. Ona wprawdzie pragnęła zostać karmelitanką, ale miała na to za słabe zdrowie, tymczasem chciała wstąpić do zakonu, którego regułę mogłaby przestrzegać w całości, bez dyspens. U sióstr od Krzyża Świętego i sióstr św. Wincentego a Paulo peszył ją wysoki kornet. Z kolei zaczęła się skłaniać do cysterek, ale mając na uwadze swoje słabe zdrowie na razie odłożyła tę decyzję. Myślała też o wstąpieniu do benedyktynek od Żłóbka, ale tu założyciel zakonu odmówił – bał się, że taka nowicjuszka zakłóciłaby spokojną egzystencję klasztoru.

Tymczasem zaczęła powstawać świątynia w Massabielle. Pierwotnie był plan, żeby ująć grotę w ściany kaplicy, ale architekt Hipolit Durand odrzucił ten plan. Uznał, że lepiej będzie wznieść świątynię nad grotą tak, że jej wieża wzniesie się sto metrów ponad Gawę. 14 października 1862 r. przystąpiono do przygotowania terenu pod budowlę. Panie Lacour z zamku Mountluzin w Chasselay koło Lyonu wynajęły Józefa Fabischa, profesora szkoły sztuk pięknych w Lyonie, żeby wykonał do świątyni rzeźbę Matki Bożej z białego marmuru; przybył on do Bernadety do przytułku, żeby uzyskać jej wskazówki.

25 września 1863 r. do przytułku lurdzkiego przyjechał biskup Teodor Augustyn Forcade, który był przełożonym kongregacji sióstr z Nevers, czyli Kongregacji Sióstr Miłości i Wychowania Chrześcijańskiego, prowadzących właśnie ten przytułek. W długiej rozmowie z Bernadetą poddał jej myśl, żeby wstąpiła do klasztoru. Na zgłaszane przez nią wątpliwości, że nie ma wymaganego posagu, odrzekł jej, że czasem dziewczęta są przyjmowane do klasztoru bez niego, a wykształcenie, którego jej brak, można też uzupełnić w klasztorze. Biskup, tak jak inni, chciał ją mieć w podległym mu zgromadzeniu.

W końcu, w roku 1864, Bernadeta zdecydowała się wstąpić do zgromadzenia sióstr z Nevers. Ponieważ Bernadeta pięknie haftowała, z początku matka przełożona powierzyła jej wykonanie alby, która wyszła bardzo pięknie. Potem skierowała ją do opieki pielęgniarskiej nad pewną chorą na raka kobietą.

Bernadeta bardzo cierpiała z powodu ciągłego napływu gości, którzy pragnęli ją zobaczyć i z nią porozmawiać. Pragnęła, jak pisała do pewnego znajomego księdza: „...żeby Bóg mnie zabrał, albo żeby mi dozwolił co prędzej wejść do grona Jego oblubienic. Jest to moje wielkie, choć niegodne pragnienie”.

Tymczasem matka przełożona, wiedząc o słabym zdrowiu Bernadety, nie spieszyła się z przyjęciem jej do zakonu. Kiedy biskup Forcade strofował ją z tego powodu, odparła, że przyjmie Bernadetę, kiedy polepszy się jej zdrowie.

Rzeczywiście, zima 1864 i początek 1865 r. nie były dla Bernadety dobre; prześladowały ją ciągłe ataki kaszlu. Kiedy latem polepszyło jej się trochę, odbyła podróż do kilku innych klasztorów tego zgromadzenia. Wszędzie była oblegana przez tłumy ludzi, którzy pragnęli ją zobaczyć, porozmawiać z nią, dotknąć jej lub też pomodlić się z nią. Podróż trwała prawie do końca roku.

1 lutego 1865 r. po ciężkiej chorobie zmarł młodszy braciszek Bernadety, 10-letni Justin. Na początku następnego roku przyszła na świat siostrzyczka Bernadety, która żyła tylko tak długo, żeby otrzymać chrzest.

Wreszcie, w końcu roku 1865, przełożona przytułku zdecydowała się przyjąć Bernadetę jako postulantkę. Nadal chodziła do szkoły, a poza tym powierzano jej dziewczynki z najniższej klasy, aby pomagała im nauczyć się pisać i czytać. W kwietniu Bernadeta napisała do mistrzyni nowicjatu w Nevers, matki Marii Teresy Vauzou, z prośbą o przyjęcie do nowicjatu, która bardzo ucieszyła się z przyjścia Bernadety do tego zakonu.

Tymczasem budowa bazyliki w Massabielle postępowała. Krypta stanowiąca podbudowę została ukończona. 19 maja 1866 r. bp Laurence poświęcił ją i przy jednym z pięciu ołtarzy odprawił Mszę św. Dwa dni później, w poniedziałek Zielonych Świątek, uroczyście inaugurowano świątynię. Wcześniej, 15 kwietnia, otwarto odcinek kolei żelaznej z Bordeaux do Lourdes. Dla ułatwienia dostępu pielgrzymom usunięto bloki skalne, wyrównano teren i osuszono go, zbudowano długą, szeroką rampę granitową. Zmieniono bieg Gawy i na miejscu starego jej koryta wybudowano bulwar wybiegający daleko poza grotę. Samą grotę zabezpieczono żelazną kratą. Dla cudownego źródełka wybudowaną małą marmurową budowlę, na której wyryto czerwonymi literami: Napij się ze źródła i umyj się w nim. Na inaugurację świątyni przybyła masa ludzi, była wśród nich i Bernadeta. Tłum tak pragnął być blisko Bernadety, że o mało jej nie uduszono. Ludzie obcinali jej welon, pragnąc mieć jakąś pamiątkę. Byliby ludzie całkiem pozbawili ją ubrania na relikwie, gdyby nie zakonnice, które ją otoczyły, nie dopuszczając do niej tłumu.

4 lipca 1866 r. Bernadeta odjechała z Lourdes do Nevers. Kiedy żegnający ją bliscy zaczęli płakać, powiedziała: „Odwagi! Ten krótki czas, który mamy jeszcze spędzić na ziemi, trzeba dobrze zużytkować. Jestem zadowolona, że odjeżdżam”. Na miejsce dotarła 7 lipca.

Z zapisków w księgach zgromadzenia przebija radość z przyjścia Bernadety do tej właśnie społeczności. Tymczasem przełożona generalna od początku bała się, żeby Bernadeta nie zaczęła mieć upodobania w samej sobie. Dlatego postanowiła bronić dziewczynę przede wszystkim przed próżnością. To postanowienie zaważyło na tym, jak Bernadeta była traktowana w zgromadzeniu: jeżeli była jakaś różnica w traktowaniu jej i pozostałych dziewcząt, to zawsze Bernadeta była traktowana gorzej. Pozwolono jej przed całym zgromadzeniem opowiedzieć historię objawień – raz i potem miała już nigdy nie wracać do tego tematu. Postanowiono też zapanować nad odwiedzaniem Bernadety przez tłumy ludzi; widzenia miały być uzależnione od przełożonej generalnej. Oczywiście tłumy pragnące widzieć się z Bernadetą były od furty odprawianie, ale trudno było odmawiać rozmowy biskupom. Tak więc Bernadeta jeszcze nieraz musiała opowiadać o swoich przeżyciach.

29 lipca miały miejsce obłóczyny, podczas których Bernadeta otrzymała imię zakonne: Maria Bernarda. Mistrzyni nowicjuszek, matka Vauzou, była bardzo z nowej siostry zadowolona. Stawiała ją też na przykład innym siostrom.

W środku lata był zwyczaj rozsyłania profesek i nowicjuszek do innych domów kongregacji. Tym, które zostawały, były powierzane drobne zajęcia. Siostra Maria Bernarda została w Nevers i spełniała obowiązki pomocnicy zakrystianki lub infirmerki. Nie mogła mieć ciężkich zajęć, ponieważ po każdym wysiłku lub emocji miała napady astmy, a przy tym – jak sama przyznała – „cierpiała na żołądek i głowę”. Zaczęła cierpieć na lekkie krwotoki po atakach astmy. Wkrótce więc zamiast pomagać chorym, sama znalazła się jako pacjentka w szpitaliku św. Józefa, czyli infirmerii zakonnej.

Mistrzyni nowicjatu, matka Vauzou, odwiedzała Bernadetę codziennie, streszczała konferencje duchowe, wyjaśniała reguły i zwyczaje. Chciała poznać stan duszy nowej siostry. Ale Bernadeta opowiadała o wypełnianiu swoich obowiązków nowicjuszki, zapewniała o ofiarowaniu cierpień Bogu i więcej się nie zwierzała. A matka Vauzou była na to czuła. Pragnęła dokładnie znać dusze swoich wychowanek, a z Bernadetą się to nie udało. Do takich wychowanek matka Vauzou nie czuła życzliwości. Najpierw zakazała opiekować się chorą przyjaciółce z Lourdes, która przyjechała do Nevers razem z Bernadetą, Leontynie Mouret. Sprawiło to Bernadecie przykrość.

Stan jej pogarszał się. Doszło do tego, że 25 października udzielono jej sakramentu chorych. Kapelanowi, który przygotowywał ją na śmierć, Bernadeta wyznała, że pragnie przed śmiercią złożyć śluby zakonne. I chociaż była w zakonie dopiero od trzech miesięcy, zarówno przełożona generalna, Józefina Imbert, jak i biskup, wyrazili zgodę na złożenie ślubów in articulo mortis. Ponieważ lekarz oświadczył, że chora nie przeżyje nocy, biskup co prędzej przybył do zgromadzenia. Bernadeta była tak słaba, że formułę wypowiedział za nią biskup, a ona tylko dodała: Amen.

Tymczasem zaledwie biskup wyszedł, Bernadeta odzyskała mowę. Okazało się, że stan jej się poprawia. Kiedy matka Vauzou chciała zostać przy niej przez noc, oświadczyła, że nie umrze tej nocy. Na to matka Imbert, nie pytając, kiedy Bernadeta uzyskała to przeświadczenie, wystąpiła z zarzutami do niej, że naraziła biskupa na fatygę, a siostry na kłopot. I oświadczyła, że jeśli Bernadeta nie umrze, to odbierze jej welon profeski i odeśle z powrotem do nowicjatu.

Bernadeta w rekonwalescencji zachowywała zwykłą swoją wesołość, lecz jeszcze długo musiała pozostać w infirmerii: powróciła do zwykłego życia dopiero w lutym następnego roku. W infirmerii starała się nie być bezczynna: kiedy tylko mogła wstać, zaraz posługiwała innym, dużo czytała, głównie Nowy Testament i Naśladowanie Jezusa Chrystusa, dużo się modliła, często odmawiała nowenny.

Bernadeta od chwili wyjazdu do Nevers martwiła się o swoją matkę, ponieważ w chwili odjazdu widziała, że nie jest z nią dobrze. W listach zawsze pytała o nią, ale rodzeństwo i ciotki nie pisali jej prawdy. Tymczasem 8 grudnia 1866 r. Ludwika Soubirous zmarła.

Po opuszczeniu w lutym infirmerii, mimo złożonych już ślubów, Bernadeta wróciła do nowicjatu. Od razu poczuła, że uczucia matki mistrzyni względem niej mocno ochłodły. A mistrzyni była już wcześniej urażona milczeniem Bernadety na temat jej życia wewnętrznego. Przy tym zwykła oceniać pobożność nowicjuszek według ich zwierzeń z życia wewnętrznego, więc kiedy Bernadeta jej się nie zwierzała, uznała ją za nowicjuszkę bez żadnej wartości. Zaczęło ją drażnić, że inni coś widzą w tej dziewczynie. Zaczęła też wyolbrzymiać braki Bernadety, na przykład chętnie i z lekceważeniem podkreślała jej niski stan i brak wychowania, które otrzymują dziewczęta z tzw. dobrych domów. Do tego niezwykle denerwowały ją żywe reakcje Bernadety, czasem cięte odpowiedzi, pochodzące z żywego temperamentu dziewczyny. Na dowód złej woli Bernadety przytaczała na przykład takie zdarzenie: gdy podczas rekreacji jedna z sióstr zarzuciła Bernadecie, że ma miłość własną, ta nakreśliła ręką koło na piasku i włożywszy w nie energicznym ruchem palec wskazujący, powiedziała: „Niech ta, co nie ma miłości własnej, włoży tu palec”.

Z drugiej strony jeszcze przed przybyciem Bernadety do Nevers mistrzyni nowicjatu i przełożona generalna uzgodniły, że będą się starały nie wyróżniać Bernadety, a raczej traktować ją surowo, żeby nie opanowała jej pycha i żeby lepiej ukształtować jej duszę. Może więc nie tylko niechęć do Bernadety była motorem działań matki Vauzou.

Tak więc Bernadeta nie była dobrze traktowana w klasztorze. Często była publicznie ganiona, chociaż na naganę nie zasługiwała. Kiedy jednak inne siostry dziwiły się, mówiła: „Mistrzyni ma rację, bo ja mam dużo pychy”. Była bardziej wrażliwa niż jej towarzyszki, a astma sprawiała, że łatwiej ulegała rozdrażnieniu. „Nikt nie widzi, co się wewnątrz dzieje – zwierzyła się raz towarzyszce – wszystko tam wrze. Nie byłoby zasługi, gdyby nic nie było do ujarzmienia”. Siostry widziały też często Bernadetę płaczącą, chociaż nigdy się nie skarżyła.

W sprawie złożenia przez Bernadetę ślubów in articulo mortis postanowiono, że kiedy zupełnie wyzdrowieje, będzie mogła złożyć śluby przy okazji profesji innych sióstr. Stało się to 30 października 1867 r. Po południu według zwyczaju nowe profeski otrzymywały „listy posłuszeństwa”, czyli obediencje, tzn. skierowanie na miejsce pracy. Na tę chwilę zebrała się cała społeczność klasztorna, a przewodził biskup. Zarówno przełożone, jak i biskup byli zdania, że Bernadeta przy swoim słabym zdrowiu nie podołałaby ciężkiemu zajęciu np. przy dzieciach w przytułku lub przy chorych w szpitalu, mimo że miała pociąg do tych prac. Z drugiej strony posłanie jej na prowincję mogłoby sprawić, że przełożona takiej placówki mogłaby być bardzo z niej dumna i wyróżniać ją, mieliby też do niej łatwy dostęp ciekawscy. Wszystkie te względy sprawiły, że postanowiono zatrzymać ją w domu macierzystym, w Saint-Gildard. Dlatego 44 profeski odebrały swoje obediencje, a dla Bernadety nie było jej. Kiedy klęczała przed biskupem w oczekiwaniu swojego listu, on zwrócił się do przełożonej: „Co matka zrobi z siostrą Marią Bernardą?”. Wtedy matka Imbert odpowiedziała: „Ekscelencjo, dziecko to jest do niczego niezdolne: ona byłaby tylko ciężarem domu, do którego byśmy ją posłali”. Biskup zwrócił się do Bernadety: „Zajęciem siostry będzie modlić się”. Upokorzenie to mocno dotknęło Bernadetę.

Tak więc Bernadeta została pomocnicą infirmerki, siostry Marty Forès. Koleżanki tak ją scharakteryzowały prze tej pracy: jest ona „wesoła, miła, ujmująca, pełna dobroci, równie zręczna, jak gorliwa... bardzo umiejętnie usługuje chorym... umie znaleźć miłe, a czasem dowcipne słowo dla zachęcenia do przyjęcia lekarstwa”. Szczególnie umiała rozweselić infirmerię w czasie rekreacji.

Kiedy siostra Marta Forès podupadała na zdrowiu, Bernadeta stopniowo przejmowała jej obowiązki.

Tymczasem w 1870 r. wybuchła wojna francusko-niemiecka. W grudniu w klasztorze żołnierze utworzyli stanowiska obronne. W tym czasie ojciec chciał odwiedzić Bernadetę, ale ona napisała mu, żeby nie narażał się na niebezpieczeństwo, które grozi podczas działań wojennych, że niedługo ona odwiedzi rodzinę i wtedy spotka się ze wszystkimi.

Zamiast jednak spotkać się z rodziną, Bernadeta dowiedziała się o nieszczęściach: jej siostra Toinette wydała na świat ułomnego chłopczyka, a ukochana córeczka Bernadetka zmarła. Niedługo potem, 4 marca, zmarł Franciszek Soubirous, ojciec Bernadety. Dwanaście dni po nim zmarła ciotka Lucyla. 12-letni brat Bernard Piotr został przez biskupa Tarbes, ks. Pichenota umieszczony w szkole ojców misjonarzy w Garaison, a Jan Maria, 20-letni młodzieniec, został postulantem u Braci Wychowania Chrześcijańskiego w Ploërmel.

W tym czasie zdrowie siostry Forès pogorszyło się jeszcze bardziej i Bernadeta praktycznie przejęła jej obowiązki. W oryginalny sposób poszerzyła zakres swojej pracy: najpierw na luźnych kratkach, a potem w starej księdze recept, gdzie karty były zapisane tylko częściowo, spisała dane o dawnych jednostkach wagi: granach, skrupułach, uncjach itp. Spisała rośliny wykorzystywane przez aptekarzy, zebrała mnóstwo recept na zioła i środki lecznicze. Już po śmierci Bernadety takie o niej świadectwo wydała jedna z sióstr: „Gdy zbliżała się do łóżka chorej, rzekłbyś – anioł miłości: tyle słodyczy i siły miały jej zachęty, tyle wnosiły pokoju i pociechy... Nie mogła przejść obok cierpienia, by nie współczuć”.

Z tą miłością w hospicjum Bernadeta spełniała najcięższe posługi. Ta praca była spełnieniem jej pragnień. Tymczasem 5 listopada 1872 r. siostra Marta Forès zmarła. Jeśli jednak Bernadeta miała nadzieję na przejęcie jej zadań, srodze się zawiodła. Mimo że urzędowo odziedziczyła obowiązek po zmarłej siostrze, zdrowie nie pozwoliło jej długo być na tym stanowisku. Już 17 stycznia następnego roku miała tak silny atak astmy, związany z pluciem krwią, że została umieszczona w szpitaliku św. Julianny. Około Wielkanocy, która w tym roku przypadała 13 kwietnia, Bernadeta poczuła się lepiej. Zaraz jednak nastąpiło pogorszenie. 3 czerwca Bernadeta już po raz trzeci otrzymała sakrament chorych. I znowu po nim stan jej zdrowia poprawił się. W październiku 1873 r. mogła już wziąć udział w rekolekcjach. Powróciła do pracy. Ale nie na długo: 5 listopada posłano ją do szpitala w Brive. I dopiero teraz dr Saint-Cyr zorientował się, że Bernadecie szkodzi duszne powietrze infirmerii. Dlatego stanowisko infirmerki ostatecznie powierzono nie Bernadecie, lecz jej młodej pomocnicy, siostrze Gabrieli de Vigouroux.

Bernadeta otrzymała teraz funkcję lepiej dostosowaną do jej sił i zdrowia: została pomocnicą zakrystianki. Praca ta zostawiała jej wolne chwile, które poświęcała na uprawianie kwiatów do zdobienia ołtarza, na czytanie książek o treści religijnej, m.in. żywoty świętych, a szczególnie św. Bernarda, i na prowadzenie swojego „Notatnika”. Był to mały zeszycik (10,5 × 5,5 cm), w którym św. Bernadeta zapisywała pobożne myśli, modlitwy wezwania do Jezusa i Maryi oraz zapiski z rekolekcji głoszonych przez ojców jezuitów z lat 1873–1875. Przepisywała tu również fragmenty swoich lektur.

Z czasem jednak i ta praca okazała się za ciężka dla Bernadety. Kilka razy zemdlała w chórku ze zmęczenia. Ostatecznie w październiku 1875 r. została odsunięta od wszystkich zajęć – stała się niezdolna do jakiegokolwiek działania.

Od tej pory jej działanie będzie już głównie natury duchowej. Nie mogła pracować fizycznie, ale ciągle jeszcze mogła pracować nad sobą, by się doskonalić dla Tej, która do niej zstąpiła z nieba i dla Jezusa. Tym bardziej że ciągle jeszcze wyrzucała sobie nadmierną drażliwość i pychę.

Tymczasem jeszcze w 1874 r. rozpoczął się proces mistycznego oczyszczenia jej duszy. Pogrążona została w tym, co św. Jan od Krzyża nazywa nocą ducha. Już wcześniej, od 1872 r. zaczęła więcej wszystkich prosić o modlitwę nie za jej ciało, lecz za duszę. Wyraźnie już wtedy zwróciła się bardziej ku rzeczywistości niebieskiej niż ku ziemskiej. Jednocześnie widać, jak bardzo martwiła się, że nie odpowiada w sposób dostateczny na Boże wezwanie. Było to dla niej głębokim cierpieniem. W tej sytuacji „noc ducha” cierpienia oraz lęk Bernadety pogłębiła. Ona jednak oddawała swe cierpienia za grzeszników i trwała wiernie przy Bogu, choć tylko ona wie, jakie to było trudne.

Trudne było też to, że otoczenie zupełnie nie rozumiało jej cierpienia i jej lęków. Pewnego dnia o. Vignes, misjonarz z Garaison, powiedział jej: „Skoro Pani przyrzekła uszczęśliwić cię w przyszłym życiu, nie potrzebujesz się niczym niepokoić; możesz spokojnie polegać na tym przyrzeczeniu”. Ona odparła „Oho, proszę ojca, nie tak prędko. Tak, będę szczęśliwa, lecz jeśli będę postępować jak należy i jeśli pójdę prosto swoją drogą”. Kiedy ktoś próbował ją podziwiać, mawiała: „Cóż ja mam więcej niż inne? Pan Bóg posłużył się mną, tak jak np. posłużył się wołami w Bétharram, by odkryć cudowną figurę; oto wszystko, nic więcej".

Z Lourdes nie miała dobrych wieści. Donoszono jej, że niektórzy z jej krewnych zaniedbują obowiązki religijne, a Toinette, która ma najwięcej posłuchu w rodzinie, nie zwraca im uwagi. Brat Jan Maria, po odsłużeniu wojska nie wrócił już do klasztoru; został młynarzem. Bernard Piotr po wakacjach 1876 r. też nie wrócił już do ojców misjonarzy w Garaison. Bernadeta nie pragnęła, żeby bracia wybrali drogę służby Bożej wbrew sobie, niepokoiła się tylko, czy wybiorą dobrą drogę życia. Bernardowi Piotrowi napisała, żeby wyuczył się jakiegoś zawodu, skoro nie ma powołania do kapłaństwa.

Ze względu na stan zdrowia Bernadeta nie mogła się za bardzo umartwiać. Pozwalano jej tylko na umartwienia przepisane regułą: abstynencja (tzn. post) w dni wyznaczone, klęczenie, posłuszeństwo, niedogodności życia wspólnego, skromność oczu, milczenie. Jej własnym dodatkiem było cierpliwe znoszenie dolegliwości chorób oraz wszystkich przykrości wyrządzanych jej przez otoczenie – szczególnie niektóre zakonnice.

A jednak to umartwienie stało się teraz centrum jej życia. Pewnego dnia odwiedziła ją jakaś przełożona. Rzuciła lekkie pytanie: „Co też tu robi ten leniuszek?”, na co Bernadeta odpowiedziała: „Oddaję się swemu zatrudnieniu proszę matki”. „No, a jakie jest zatrudnienie siostry?” – potoczyła się dalej rozmowa. „Chorować” – odrzekła Bernadeta.

To chorowanie miało jeszcze jedną przykrą dla Bernadety konsekwencję. Z powodu ciężkiego stanu nie mogła ruszać się z infirmerii i dlatego aż do początku czerwca nie mogła uczestniczyć w Mszy św. Było to dla niej wielkie cierpienie. Kiedy już stan jej się trochę poprawił, pojawił się nowy ból: Bernadeta straciła władzę w nogach i na Mszę św. jest noszona przez siostry, co odczuwała jako upokorzenie. Nowe to cierpienie spowodowane było gruźlicą prawego kolana.

Ale też spotykały ją rzeczy przyjemne. We wrześniu odwiedził Bernadetę ks. Pomian, jej dawny spowiednik, kapelan lurdzkiego przytułku. Kilka dni później otrzymała w prezencie duży krzyż do powieszenia na ścianie, taki, o jakim marzyła. Pięknie za niego podziękowała: „[...] nie wiedząc, co zrobić, by Ci okazać swoją wdzięczność – spoglądam jak najczęściej na wizerunek Jezusa ukrzyżowanego i proszę Go, by coraz bardziej błogosławił Tobie, jak też całemu Twojemu personelowi...”.

W grudniu 1876 r. Bernadeta pisała ks. Peyramale’a, że chociaż z dużym trudem z pomocą sióstr może już chodzić na Mszę św.

W tym czasie biskup de Ladoue, który wybierał się do Rzymu, pomyślał, że papież na pewno zapyta go o Bernadetę. Dlatego poprosił ją o napisanie listu do papieża. Bernadera zrobiła to, a Pius IX podarował jej posrebrzany krucyfiks.

W roku 1877 stan Bernadety nie uległ istotnej zmianie, chociaż od wiosny do jesienie miała okresy istotnej ulgi. Zimą w chorym kolanie utworzył się głęboki, bolesny wrzód.

W pierwszych dniach 1878 r. Bernadeta zyskała w szpitaliku sąsiadkę – rekonwalescentkę s. Klarę Bordes, żeby mogła jej pomagać.

W lutym, po śmierci matki Józefiny Imbert, wybrano nową przełożoną generalną, którą została matka Adelajda Dons. Miała ona nieco inne pogląd na prowadzenie Bernadety niż jej poprzedniczka, która zmuszała się, żeby nie okazywać Bernadecie serdeczności, aby nie wbijać ją w pychę. Matka Dons, widząc, że siostrze Marii zostało już niewiele czasu, postanowiła otoczyć ją cieplejszą atmosferą.

Wiosną i latem Bernadecie, jak zwykle, polepszyło się, nawet kolano dokuczało jej trochę mniej.

Na 22 września, jako że już jedenaście lat upłynęło, odkąd s. Maria Bernarda pierwszy raz złożyła śluby doroczne, mogła złożyć śluby wieczyste.

Po tej uroczystości cierpienia Bernadety znów powiększyły się. Ponieważ była piękna jesień, przełożona wyprowadzała ją na spacery do ogrodu. 30 października jeszcze raz przeniesiono ją, tym razem do sali Świętego Krzyża, której już nie opuściła do końca. 8 grudnia po raz ostatni udała się na Mszę św.

W trzy dni później stan jej pogorszył się tak bardzo, że już nie wstała z łóżka. Kolano niezmiernie obrzękło i sprawiało przejmujący ból. Do tego kościec Bernadety toczyła próchnica. Jak pisała matka Bordenave, „Cierpienia jej były tak wielkie, że [...] Twarz jej była trupio biała; wyglądała jak martwa. Noce miała bezsenne, a jeśli się zdarzyło, że ulegając znużeniu, zasnęła na kilka minut, to ostre bóle rychło ją budziły, by znów ją torturować”.

Wiadomość o ciężkiej chorobie Bernadety rozeszła się po całej Francji. Już 13 grudnia zjawił się o. Sempé dla wypytania s. Marii Bernardy co do objawień. Kościół spodziewał się, że jest to już ostatnia ku temu okazja. Postanowiono dokończyć pracę komisji, którą w 1859 r. ustanowił bp Laurence. Wypytywano Bernadetę o najdrobniejsze szczegóły, a jej coraz trudniej było odpowiadać z powodu pogarszającego się stanu zdrowia.

18 grudnia po raz pierwszy od lat miała spotkanie z kimś z rodziny – odwiedził ją brat Jan Maria.

Z każdym dniem stawała się coraz słabsza. Próchnienie kości było tak bolesne, że co chwila wyrywały się z jej ust mimowolne jęki. Prawa noga z powodu olbrzymiego wrzodu była tak obrzmiała, że spoczywała poza łóżkiem, na specjalnie w tym celu przystawionym krześle. Jednak jak mogła, starała się nie absorbować nikogo swoim cierpieniem. Nie skarżyła się, prosiła żeby na nocne czuwanie przysyłać tylko zakonnice o mocnych nerwach, które mimo wszystko mogłyby koło niej trochę odpoczywać. Kiedy cierpienia nie dawały jej spokojnie leżeć, mawiała: „Nie zwracajcie uwagi na moje bolesne grymasy twarzy. To nic takiego”. Ale cierpienia ofiarowywała za grzeszników.

Jednak nie tylko cierpienie fizyczne było jej udziałem: przeżyła noc wiary, cierpiała uczucie opuszczenia, a najgorsze były diabelskie pokusy, mające cechy ataku na nią. Siostry, które przy niej czuwały, niejeden raz słyszały jej walkę, odpychanie szatana.

Bernadeta myślą była już coraz bliżej Boga. W czasie długich bezsennych nocy modliła się na różańcu, odprawiała adorację, albo spoglądała na przypięty przy łóżku obraz przedstawiający monstrancję, lubiła wpatrywać się w skromny obraz podniesienia Hostii, też przypięty na zasłonce przy jej łóżku.

Z początkiem roku 1879 oddała wszystkie swoje obrazy siostrom; sobie zostawiła tylko krucyfiks. Powiedziała, że teraz potrzebuje już tylko tego.

Bernadeta mimo swojego cierpienia chciała być jeszcze pożyteczna. W Wielkim Poście zawsze przygotowywała pisanki dla sierocińców w Nevers. Wzięła się więc za to i tego roku.

Choroba postępowała. Rany otwierały się na całym ciele i stopniowo powiększały. Pod koniec lutego odżywała się już tylko z wielkim wysiłkiem.

18 marca odwiedziła ją siostra Toinette z mężem Józefem Sabathé.

28 marca po raz czwarty przyjęła sakrament chorych. Potem przeprosiła przełożoną i siostry za wszystkie przykrości, które im sprawiła.

W Wielką Niedzielę, 13 kwietnia, Bernadeta po raz ostatni w życiu miała jeszcze okazję opowiadać gościowi o objawieniu.

Noc z poniedziałku wielkanocnego na wtorek była dla Bernadety chyba najcięższą w życiu. Po jej zachowaniu otoczenie wywnioskowało, że podlegała zewnętrznej napaści szatana.

15 kwietnia przyjęła po raz ostatni Komunię św. Potem ks. Febvre udzielił jej odpustu zupełnego na godzinę śmierci.

Ale to jeszcze nie był koniec. Siostrze Natalii Portat powiedziała: „Boję się... Tyle łask otrzymałam, a tak mało z nich skorzystałam!”.

Bernadeta zmarła w środę 16 kwietnia 1879 roku o godz. 3.15 po południu. Natychmiast po śmierci twarz jej wypogodziła się. Nie zauważono stężenia pośmiertnego; ciało jej pozostało miękkie i gibkie aż do pogrzebu. Do ciała Bernadety, wystawionego w kaplicy, zeszły się tłumy, żeby ją pożegnać. Pogrzeb miał się obyć 18 kwietnia, ale z powodu wielkich tłumów, które ciągle żegnały Bernadetę, musiano go odłożyć na dzień następny. Wyjątkowo nie pochowano jej na miejskim cmentarzu, gdzie spoczywały inne siostry, ale postanowiono zatrzymać ją w obrębie klasztoru, w samotnej kapliczce wzniesionej wśród winnic przed dwudziestu laty na cześć św. Józefa. Trumną był ołowiany relikwiarz w dębowej oprawie.

Liczba odwiedzających Bernadetę w samotnej kapliczce zwiększała się z roku na rok. Do Saint-Gildard zaczęły napływać informacje o wielkich łaskach, uzdrowieniach i nawróceniach za wstawiennictwem Bernadety.

22 września 1909 r., w związku z toczącym się procesem beatyfikacyjnym, ekshumowano zwłoki Bernadety. Okazało się, że nie ma na nich śladu zepsucia – Bernadeta wyglądała, jakby spała. Jedynie ciało było nieco wyschnięte. 18 listopada 1923 r. papież Pius XI ogłosił dekret o heroiczności cnót Bernadety.

Wybrano dwa przypadki cudów, potrzebnych do kanonizacji. 17-letni Henryk Boisselet w listopadzie 1913 r. został dotknięty gruźliczym zapaleniem otrzewnej, otrzymał już ostatnie sakramenty, kiedy rozpoczęto razem z nim nowennę do Bernadety. Skończyła się ona 8 grudnia i tego dnia Henryk wyzdrowiał momentalnie i zupełnie. S. Maria Melania Meyer ze zgromadzenia Sióstr Opatrzności z Ribeauville w 1910 r., mając 30 lat, zapadła na raka żołądka. Nie mogła jeść. Będąc bliska śmierci z wycieńczenia, odbyła pielgrzymkę do grobu Bernadety. Modliła się godzinę, klęcząc na płycie grobowca. Nagle bóle ustąpiły i poczuła straszny głód. Jadła i nie miała z tym żadnych trudności.

W świetle tych dwóch cudów, 14 czerwca 1925 r. Pius XI beatyfikował Bernadetę. 3 sierpnia umieszczono zwłoki błogosławionej w relikwiarzu z pozłacanego brązu i kryształu, ozdobionym rzeźbami i emalią i przeniesiono do chóru kaplicy głównej domu macierzystego.

Potem przedstawiono jeszcze dwa wypadki natychmiastowych uzdrowień. Ks. Aleksy Lemaître, arcybiskup Kartaginy, który cierpiał na bardzo ciężkie zakażenie amebowe, nieuleczane w świetle ówczesnej wiedzy medycznej, podczas przeniesienia zwłok Bernadety 3 sierpnia został natychmiast i całkowicie uleczony. Dwa i pół roku później s. Maria od św. Fidelisa z Instytutu Sióstr Dobrego Pasterza w Lourdes cierpiała na ropień w kolanie chorobę Potta grzbietową-lędźwiową (jest to gruźlicze zapalenie kręgosłupa). Ponieważ stan jej zdrowia się pogarszał, rozpoczęto nowennę do bł. Bernadety. Piątego dnia modlitw, 6 lutego 1928 r. o godz. 6 po południu s. Maria poczuła się zupełnie zdrowa. Lekarze po wnikliwych, trzyletnich badaniach, potwierdzili natychmiastowe i całkowite wyleczenie.

Wobec tych faktów w piątek, 8 grudnia 1933 r. Pius XI uroczyście kanonizował Bernadetę.

W ikonografii przedstawiana jest niemal zawsze w grocie w Lourdes podczas objawienia. Pierwszy raz w dziejach wydano nie tylko obrazki z jej przedstawieniem, ale też i pamiątkowe fotografie.

Wspomnienie św. Bernadety niektórzy obchodzą też 18 lutego.

Bernadeta Soubirous została patronką Francji, Lourdes, ludzi biednych, ludzi chorych, ludzi wyśmiewanych z powodu pobożności, pasterzy i pasterek; jest proszona o pomoc przeciwko chorobom, przeciwko chorobie morskiej i przeciwko nędzy.

Imię Bernadeta jest francuskim zdrobnieniem imienia Bernarda, pochodzącego od męskiego imienia Bernard, które oznaczało w języku staro-wysoko-niemieckim bero, bern – „niedźwiedź i hart – „silny”, czyli „silny jak niedźwiedź”.

Św. Bernadetta Soubirous „Notatnik"

Dobra zakonnica powinna prosić Boga o:

     þ Więcej pokory niż upokorzeń.

     þ Więcej cierpliwości niż cierpień.

     þ Więcej woli niż dzieł.

     þ Więcej miłości niż działania.

     þ Więcej uległości niż rozkazów.

     þ Więcej skutków niż słów.

     þ Więcej staranności o świętość niż o zdrowie.


* * *

To, co mnie dotyczy, już mnie nie dotyczy, muszę odtąd należeć całkowicie do Boga, i tylko do Boga. Nigdy do siebie.


* * *

O Jezu, raczej tysiąc razy umrzeć, niż być niewierną Tobie!


* * *

O Jezu i Maryjo, sprawcie wreszcie, by całą moją pociechą na tym świecie było kochać Was i cierpieć za grzeszników.


* * *

Dlaczego trzeba cierpieć? Dlatego, że na tym świecie nie ma doskonałej miłości bez cierpienia. O Jezu, Jezu, przestaję czuć mój krzyż, gdy myślę o Twoim...


* * *

Wszystko zrobię dla nieba, tam moja ojczyzna, tam odnajdę moją Matkę w całym blasku Jej chwały i z Nią, w pełni bezpieczna, będę się radować szczęściem samego Jezusa.


* * *

Bezgraniczna ufność, miłość i wierność Jezusowi, mojemu Oblubieńcowi aż do śmierci. Serce Jezusa ze wszystkimi swoimi skarbami jest moim udziałem: w nim będę żyła, w nim umrę w pokoju pośród cierpień. Mój Jezu, wlej w moje serce tyle miłości, by pewnego dnia pękło, chcąc iść do Ciebie. Ty wiesz, mój Jezu, umieszczam Cię jak pieczęć na moim sercu, pozostań tu na zawsze.


* * *

Im bardziej patrzę na mego Boga, tym bardziej On na mnie patrzy; im więcej się do Niego modlę, tym więcej i On myśli o mnie. A ja, obym też miała życie wewnętrzne! Nieważne, że na zewnątrz nic nie widać, bylebym tylko naśladowała Jezusa, żyła Jego życiem, była jak On w łonie Maryi. Bylebym odważnie zaakceptowała wyrzeczenia, cierpienia, poniżenia, jak Jezus, Maryja i Józef, na chwałę Bożą. O Jezu, bądź moją siłą i cnotą.


* * *

Punkt pierwszy – Jezus ma panować w moim sercu;

punkt drugi – w moim umyśle;

punkt trzeci – w mojej woli;

wreszcie w całej mojej duszy.


* * *

Dla duszy niespokojnej Eucharystia jest kąpielą światła i miłości.


* * *

Sprawiedliwy nie powinien lękać się rozkładu swego ciała, ma przecież kiedyś powstać chwalebnie, cały promieniując chwałą.


* * *

O Jezu, proszę Cie, daj mi

chleba siły, bym złamała swoją wole i zlała ją z Twoją,

chleba umartwienia wewnętrznego,

chleba oderwania się od stworzeń,

chleba cierpliwości, bym znosiła cierpienia swego serca,

O Jezu, chcesz, żebym była ukrzyżowana – fiat!


* * *

Jezus jest dla mnie wszystkim. Nic nie może mnie odwrócić od Jezusa: ani miejsce, ani rzecz, ani osoba, ani myśl, ani uczucia, ani zaszczyty, ani cierpienie. To dla mnie zaszczyt, czar, serce, umysł. Ten, kogo kocham, jest moją ojczyzną, niebem! moim skarbem! moją miłością! Jezus, i to Jezus ukrzyżowany jest moim szczęściem!...


* * *

Jest wiele codziennych umartwień, z których dusza skupiona i uważna korzysta. Np. kto wstaje rano o oznaczonej porze, nie ociągając się i nie przewracając z boku na bok, ten spełnia akt umartwienia bardzo miły Bogu... Gdy ktoś wchodzi, nie popatrzeć, nie zapytać, kto to jest. Nieograniczone możliwości umartwień – i to takich, których nikt nie spostrzega – nastręcza nam zmysł smaku. W ogóle zakonnica nie powinna objawiać upodobania lub wstrętu do tej lub innej potrawy...

* * *

Modlitwa biednej żebraczki do Jezusa

O, Jezu, daj mi, proszę,

chleb pokory,

chleb posłuszeństwa,

chleb miłości,

chleb siły, bym złamała moją wolę

i złączyła ją z Twoją wolą,

chleb wewnętrznego umartwienia,

chleb zerwania z wszelkim stworzeniem,

chleb cierpliwości,

abym zniosła cierpienia mojego serca.

O, Jezu, chcesz mnie ukrzyżowanej, fiat,

daj mi, proszę,

chleb siły, bym dobrze cierpiała,

chleb, żebym we wszystkim i zawsze widziała jedynie Ciebie,

bo nie chcę innych przyjaciół, jak tylko

Jezusa,

Maryję

i krzyż.



© 2000–2021 barbara     Wszystkie prawa zastrzeżone | All rights reserved     Strona nie zawiera cookies